Jakiś czas temu pisałam o tym, czego nie lubię w
książkach. Skupiłam się na tym, co jest w treści. Tym razem chciałabym wam
opowiedzieć o tym, co jest poza treścią, czyli głównie o wyglądzie książki. Oto
pięć rzeczy, których nie lubię.
1. Twarda
okładka
Co prawda twarda okładka ładnie wygląda na półce, ale
nie jest zbyt poręczna, jeśli chodzi o czytanie. Problem polega na tym, że
brzegi wbijają mi się w różne części ciała i sprawiają, że jest mi niewygodnie,
gdy leżę i oddaję się lekturze. Poza tym twarda okładka dokłada trochę do wagi
książki. Owszem, są ładne, ale nieporęczne.
2. Obwoluta
Coś, co mnie niezmiennie zaskakuje. W wielu przypadkach
obwoluta jest traktowana jako pełnoprawna okładka – na niej drukuje się tytuł,
autora, ilustrację. Pod nią jest prosta, minimalistyczna okładka, czasem z
tytułem i nazwiskiem pisarza, nic więcej. I choć obwoluta jest ładna, jest
niestety bardzo męcząca. Często odwija się podczas czytania i łatwiej ją
zniszczyć niż zwykłą okładkę. Nie znoszę, gdy podczas wyjmowania powieści z
torby, obwoluta zostaje wśród innych szpargałów, ciągnie się, gnie i zaczyna
nadrywać.
3. Brzydkie
okładki
Niestety jestem wzrokowcem. Okładka kupuje mnie w 90%.
Nieważne, że historia jest nieciekawa, a tytuł mało chwytliwy – jeśli grafik
się postarał, jestem w stanie wziąć tę książkę ze sobą do domu. Nie wszyscy
jednak zwracają na to uwagę, szczególnie w procesie tworzenia książki. Szkoda.
4. Różne
rozmiary
Czasem zdarza się, że książki z tego samego
wydawnictwa, ba!, nawet z tej samej serii, mają różne wymiary i na półce tworzy
się efekt fali. Nie wygląda to dobrze, przeszkadza też w układaniu. Szkoda, że
nie można tego jakoś ujednolicić.
5. Wielkość
Podobnie jak z twardymi okładkami – wielkie książki są
często nieporęczne. Owszem, trzy tomy w jednym wyglądają elegancko na półce,
jednak noszenie ich ze sobą bądź czytanie w łóżku jest zdecydowanie mniej
wygodne.
Świetny tekst, pod którym mogę się podpisać rękami i nogami! Aprepo's rozmiarów to nienawidzę wydań kieszonkowych. Strasznie mnie irytują :(
OdpowiedzUsuńPod każdym z tych punktów mogę się podpisać :D
OdpowiedzUsuńDla mnie największym rozczarowaniem było odkrycie, że jedna z książek z pewnej serii ma tytuł na grzbiecie napisany fontem bezszeryfowym i o kilka punktów większym od pozostałych tej serii, które wydrukowane zostały szeryfowym. Wyglądaj na półce jak jedyna upośledzona książka z serii. Trafiła do mojej siostry, bo nie mogłam na to patrzeć :P
OdpowiedzUsuńZa ładne okładki trzeba grafikom zapłacić, a za brzydkie można dać miskę ryżu albo zlecić je do zrobienia kuzynowi, który umie w gimpa, więc brzydkie okładki to często międzynarodowy sygnał "Nie ma hajsu" :P
Dzięki, tak się uśmiałam przy tym komentarzu, że oplułam telefon 😉
UsuńMamy podobnie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
See You Soon :)
Również nie lubię obwolut, ale gorzej jest, gdy ilustracja na obwolucie różni się od tej na okładce, a już najgorzej, gdy to co jest na obwolucie wygląda lepiej niż na okładce. Mam tak z Atlasem Tolkienowskim.
OdpowiedzUsuńRóżne rozmiary to tragedia. Zawsze mam problem z ułożeniem książek na półce :(
OdpowiedzUsuńPo raz kolejny zgadzam się z Tobą i podpisuję pod każdym punktem, który opisałaś! :)
OdpowiedzUsuńaga-zaczytana.blogspot.com