Pięć cykli, których wydawanie przerwano



Chyba każdy książkoholik to zna. Są takie cykle książkowe, których wydawanie nagle przerwano. Decyzje te podyktowane są zapewne finansami i słabym zainteresowaniem. Czasem aż przykro patrzeć, że zostało do wydania tylko dwa tomy, a czasem jeden, a wydawnictwo w Polsce nie podejmuje się kontynuowania cyklu. Ja na swoim koncie mam kilka takich cykli, których przerwanie było dla mnie przykre. Oto one.

Cykl Ruchomy chaos
W Polsce pojawiła się pierwsza część, Na ostrzu noża. Autor, Patrick Ness, znany chociażby z Siedem minut po północy, napisał postapokaliptyczną trylogię Chaos Walking, której drugi tom zapowiedziano w naszym kraju jako Pytanie i odpowiedź – informacja ta widnieje na LubimyCzytać.pl. Być może cykl zostanie wydrukowany w całości, gdyż tekstem zainteresowała się wytwórnia filmowa. Film na podstawie książek Nessa ma pojawić się w kinach 1 marca 2019 roku, a role otrzymali Mads Mikkelsen, Tom Holland i Daisy Ridley.

Cykl Misja Ivy
Pierwszy tom wyszedł w 2015 roku w wydawnictwie Akapit Press. Historia, w której młodzi ludzie zostają wyswatani i zmuszeni do małżeństw, jest wciągająca, bo doprawiona intrygą. Świetnie się to czytało. Niestety, druga część – The Resolution of Ivy – nie została i nie zostanie wydana w Polsce. Ponieważ pierwszy tom spodobał mi się niesamowicie, napisałam z pytaniem do wydawnictwa, które potwierdziło, że porzuciło plany wydania drugiej części. Wielka szkoda.

Cykl Stowarzyszenie Accelerati
Pierwszy tom – Strych Tesli – wydano w Polsce w 2013 roku. To świetna przygodowo-fantastyczna książka dla nieco młodszych czytelników. Niestety tylko jeden tom trylogii doczekał się wydania. W Polsce nie ukazały się Edison’s Alley i Hawking’s Hallway. Szkoda, ale w sumie nie zaskoczyło mnie to. Za wydanie książek w naszym kraju odpowiadał Egmont, a poznałam to wydawnictwo jako jedno z tych, które nie lubi kontynuować cykli.

Cykl Krąg czarnoksiężnika
Dwa tomy cyklu wydano w Polsce w dość krótkim odstępie czasu. Przeznaczenie bohaterów zadebiutowało na naszym rynku w połowie marca 2015 roku, a Korowód królów – na początku czerwca tego samego roku. Nie ma się czemu dziwić. Pierwszy tom miał nieco ponad 350 stron, drugi – niecałe 250. Wydawnictwo zdawało sobie sprawę z tego, że cykl jest bardzo rozbudowany, jednak chyba przeceniło jego możliwości. Mimo że byłam zachwycona powieścią, nie doczekałam się kontynuacji. Na LubimyCzytać.pl są jednak okładki z polskimi tytułami kolejnych części: Los smoków, Zew honoru, Blask chwały, Szarża walecznych, Rytuał mieczy, Ofiara broni, Niebo zaklęć, Morze tarcz, Żelazne rządy i Kraina ognia otrzymały nawet okładki utrzymane w klimacie pierwszych dwóch. Nie znalazłam jednak nigdzie informacji o tym, czy są to oficjalne tłumaczenia ani kto mógłby wydać te powieści. Co ciekawe w sklepie play.google.com wyszperałam kolejne tomy, które wymieniłam, oraz inne, o których LC nie wspomina, jak Przysięga braci, która podobno jest czternastym tomem cyklu.

Cykl Niezwyciężona
O książkach Marie Rutkoski przypomniała mi Justyna. W Polsce ukazały się dwa tomy cyklu – Pojedynek, który moim zdaniem był naprawdę dobry, oraz Zdrada, nieco gorsza, ale nadal wciągająca. Zabrakło jednej części do zamknięcia tej historii, czyli The Winners Kiss. Kolejny cykl, którego zakończenia nie poznamy...

Co byście dodali do tego zestawienia?

"Enklawa" Ove Logmansbo



http://www.taniaksiazka.pl/enklawa-cykl-vestmanna-tom-1-remigiusz-mroz-p-628105.html
Autor: OveLogmansbo
Tytuł: Enklawa
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 400

Wyspy Owcze to bardzo bezpieczne i spokojne miejsce – do czasu. Gdy w Vestmannie znika nastolatka, cała społeczność zostaje postawiona na nogi. Lokalnej policji nie udaje się podjąć żadnych sensownych działań, dlatego do akcji włącza się duńska policjantka. Prawdopodobnie ostatnim, który widział dziewczynę, jest Hallbjorn Olsen. Niestety mężczyzna nie pamięta nic z nocy zaginięcia. Wie tylko, że widział Poulę, a rano obudził się w domu. Czy to on może stać za jej zaginięciem?

Enklawa to pierwsza część cyklu Remigiusza Mroza ukrywającego się pod pseudonimem Ove Logmansbo, której akcja rozgrywa się na Wyspach Owczych. Historię opowiada trzecioosobowy narrator, który w większości śledzi poczynania Hala, głównego bohatera, lecz momentami pokazuje też wydarzenia, które związane są z Ellegaard, policjantką.

Hal jest alkoholikiem, który nie potrafi przyznać się do nałogu. Łapie się dorywczych prac. Ma za sobą służbę w wojsku, w pamięci wciąż tkwią mu dramatyczne przeżycia z tamtego okresu. Bywa porywczy, jest zamknięty w sobie. Stara się dbać o córkę, chronić ją, ale ma z nią raczej słaby kontakt. 

Ellegaard to policjantka, która została przysłana do pomocy w rozwiązaniu sprawy zaginięcia nastolatki. Do tej pory Wyspy Owcze były spokojnym miejscem, dlatego nagłe zniknięcie dziewczyny jest tak zaskakujące. Ellegaard to osoba skrupulatna, zdecydowana, zna się na rzeczy, a jednak potrafi podjąć kontrowersyjne decyzje. 



Fabuła skupia się na poszukiwaniu dziewczyny, a w rezultacie także jej mordercy. Nikt nie wątpi w to, że nastolatka zginęła. Kto stoi za tą zbrodnią? Jakie miał motywy? Może dziewczyna zobaczyła coś, czego nie powinna? Policja przesłuchuje koleżanki Pouli, sprawdza różne tropy, odkrywa tajemnice miejscowej ludności. Wykorzystuje przy tym Hala jako pośrednika, który może wyciągnąć od współplemieńców szczegóły, których mundurowym nie uda się wyłapać.

Powieść ma typowy klimat skandynawskich kryminałów. Akcja nie gna na łeb, na szyję, zdarzają się jednak momenty zaskakujące. Jest też wiele wątków osobistych związanych z bohaterami, choć niektóre z nich są moim zdaniem zbędne i można było je pominąć. Trzeba jednak przyznać, że autor, który jest Polakiem i na Wyspach nigdy nie był, poradził sobie z oddaniem atmosfery skandynawskiej wioski całkiem nieźle. Podobało mi się też porównywanie życia ludności Vestmanny z innymi społecznościami. Dziwi mnie natomiast fakt, że w tak małej grupie, która zna się bardzo dobrze, udawało się ukryć tak wiele rzeczy.

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Remigiusza Mroza i przyznaję, że wypadło całkiem nieźle. Zaskoczyło mnie zakończenie, zupełnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Z drugiej strony przedstawiono je w sposób bardzo mało emocjonalny, niemal suchy, jakbym czytała streszczenie zdarzeń w gazecie. Czy to źle, czy dobrze? Trudno powiedzieć.

Enklawa to niezły kryminał w skandynawskim stylu. Czyta się szybko, zakończenie zaskakuje. Jeśli szukacie czegoś na wieczór, możecie sięgnąć po tę powieść – jest idealna na oderwanie się od codzienności, ciekawa, wciągająca, choć nie wybitna.

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Księgarni TaniaKsiazka.pl:
 

Lektury – zło konieczne czy kopalnia wiedzy?



Czy lektury szkolne mogą nas czegoś nauczyć czy to zbędne męczenie uczniów? – takie pytanie zadałam blogerom. Ja w szkole czytałam niewiele lektur, ponieważ nie lubię być zmuszana do niczego, a właśnie tak się czułam. A jak jest z innymi?




Jestem osobą, która przez całą swoją edukację nie przeczytała tylko 1 lektury. Niestety czytałam je nie dlatego, żeby coś z nich wynieść, tylko po to, aby otrzymać pozytywną ocenę. Sądzę, że z lektury, jak każdej innej książki, można się czegoś nauczyć. Jednak w szkole ze strony zarówno uczniów, jak i nauczycieli panuje złe podejście do nich. Uczniowie w większości traktują lektury jako następny sposób na zdobycie oceny, kolejną formę pracy szkolnej. Twierdzą też, że lektury mówią o czymś, co było i nie mogą przełożyć tego na problemy współczesnego świata. Sądzą też, że lektura musi być czymś trudny i niezrozumiałym. Natomiast ze strony nauczycieli wygląda to tak, że narzucają duże tempo czytania i opracowywania lektur (np. 1 w miesiącu). Kartkówka z lektury wygląda często w taki sposób, że piszemy odpowiedź na 20, 50, a nawet 100 szczegółowych pytań odnośnie do danego utworu. Nauczyciele nie pytają uczniów o refleksje na temat książki czy danego wątku z niej. Powinni oni więcej rozmawiać o lekturach z uczniami, zachęcać ich do własnych przemyśleń, pytać o ich zdanie na ten temat. Podczas mojej edukacji takie podejście nauczyciel preferował tylko przy lekturach o tematyce wojennej, resztę lektur omówiliśmy w sposób dość schematyczny, każdą lekturę w ten sam sposób. Co niestety zniechęcało nas. Jak już podkreśliłam na początku, lektura szkolna jak każda inna książka jest wartościowa i może czegoś nauczyć, wystarczy tylko odpowiednie podejście ze strony uczniów jak i nauczycieli.

Uważam, że lektury jak najbardziej mogą nas czegoś nauczyć – przecież to też książki, które niekiedy potrafią wywoływać u czytelnika refleksje na temat danych spraw, z których wysuwają się wnioski. I tak samo jak z innymi powieściami, niektóre lektury mogą być lepsze lub gorsze. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniem, że to tylko męczenie uczniów, bo owszem, trafiają się takie, przez które ciężko przebrnąć, ale inne mogą być naprawdę interesujące i takie, z których faktycznie można wynieść naukę. Zresztą książki obecnie będące szkolnymi lekturami na pewno nie zostały wybrane na nie przypadkowo i znajdują się w nich wzorce postaw moralnych oraz naganne zachowania, więc uczniowie dowiadują się, jak odróżnić dobro od zła.

Lektury to od dawna jest temat dość kontrowersyjny. Na początek chciałabym zaznaczyć, że powoli już kończę moją przygodę z edukacją szkolną. Przez te lata jednak starałam się przeczytać tak dużo lektur, jak tylko zdołałam. Niemal do każdej podchodziłam z nowym zasobem entuzjazmu. Część lektur od razu skradła moje serce i chętnie do nich wracam z własnej woli. Jednak w wielu przypadkach nie była to przeprawa łatwa. Dlatego uważam, że tak, lektury w większości są męczeniem uczniów, ale bynajmniej nie niepotrzebnym.
Lektury z założenia mają zrobić z nas ludzi oczytanych, uwrażliwić na literaturę piękną i zapoznać nas z najważniejszymi dziełami literatury światowej. Szczytna idea, popieram ją całkowicie. Problem zaczyna się, kiedy spojrzymy na listę lektur. Wśród tekstów obowiązkowych do matury odnajdziemy między innymi do wyboru jedną z trzech powieści Henryka Sienkiewicza: Quo vadis, Krzyżacy lub Potop. Jednak z tego co zauważyłam, większość uczniów jest zmuszona przeczytać co najmniej dwie z podanych powieści. Ja za Sienkiewiczem nie przepadam i mam wrażenie, że bynajmniej nie jestem w tej opinii osamotniona. Nie zaprzeczam jednak, że twórczość Sienkiewicza wypada znać, w końcu Nobla nie dostaje się za nic. No tak, ale z tego co wiem, polskich noblistów jest czwórka i o reszcie na liście lektur "z gwiazdką" ani słowa. Nie rozumiem tego tym bardziej, że Sienkiewicz tworzył literaturę typowo rozrywkową. Jego powieści mogą opierać się na faktach historycznych jednak chyba nikt nie zaprzeczy, że jest to sprawa drugorzędna. Weźmy na przykład taki Potop. Cała akcja opiera się na wątku romantycznym, ani słowem nie zostały wspomniane krwawe sceny potopu szwedzkiego. Takie przykłady można mnożyć. Czytamy Balladynę uznaną przez samego autora za nieudaną a o Beniowskim który jest prawdopodobnie najważniejszym polskim poematem dygresyjnym, porównywanym do dzieł samego Byrona, nikt nie wspomina. Uczą nas, że Mickiewicz skończył karierę pisarską po wydaniu Pana Tadeusza, przy okazji odstraszając nas od niego tworząc, swego rodzaju kult epopei i nie wyjaśniając dlaczego jest to tak ważne dzieło. Nad Niemnem, będące wzorowym ukazaniem polskiego pozytywizmu, często jest omawiane na podstawie filmów lub fragmentów powieści. Może to dość odważna opinia jednak uważam, że są książki, które stały się nieodłączną częścią polskiej kultury i każdy wykształcony człowiek powinien je znać, niezależnie od tego czy są napisane współczesnym czy nieco bardziej przestarzałym językiem.
Znajomość klasyki literatury to coś, co powinno charakteryzować wszystkich wykształconych ludzi, nie tylko humanistów. Utwory pochodzące z wcześniejszych epok są dla nas cennym źródłem informacji o ludziach i jednym ze źródeł poznawania historii. Niestety w dzisiejszych czasach coraz mniej ludzi po nią sięga. Dlatego uważam, że lektury są ważne i można się z nich wiele nauczyć. Warto byłoby się jednak zastanowić, czy kanon lektur jest odpowiedni. Czy pokazujemy uczniom to, co najważniejsze i czy nie odstraszamy ich od książek źle dobraną lekturą oraz źle przeprowadzoną lekcją która nie tłumaczy fenomenu danej pozycji. Literatura wcześniejszych epok może być fascynująca i bardzo kształcąca. Trzeba jedynie odpowiednio do niej podejść.

To bardzo dobre pytanie! I chociaż z lekturami nie miałam już długo styczności, to z radością na nie odpowiem. Wpierw chciałam napisać, że nie, że lektury w większości sprawiają, że uczeń chce rzucić książką. Jednak potem przypomniałam sobie o lekturach – nie tylko tych w formie opowiadań, ale i tych wierszowanych – z okresu 20-lecia między wojennego oraz twórczości wojennej. I wtedy stwierdziłam, że owszem. Lektury mogą nas wiele nauczyć. Uczą nas, że nawet w świecie pozbawionym jutra zawsze można znaleźć coś co może nas podnieść na duchu. Mówią nam, że jeżeli myślimy, że jest nam źle – może pojawić się coś takiego, co zweryfikuje nasze poglądy. Po za tym – lektury mogą zachęcić do zgłębienia wiedzy na jakiś temat dotyczący tematyki wspomnianej właśnie w takiej książce. Lektury uczą nas nowych słów, poszerzając w ten sposób nasz zasób i rozwijając naszą elokwencję. Pozwalają na ćwiczenie swojej wyobraźni, nie tylko w sposób typowo fantastyczny (jak np. Harry Potter czy Władca Pierścienia) ale i w taki „naturalny” oraz „niezłożony” sposób. W każdym razie zmierzam do tego, że lektury mogą czegoś nauczyć uczniów, ale wydaje mi się, że większość lektur jest zbyteczna i jedynie służy do katowania ucznia. Nie wszystkie lektury są dobre i nie wszystkie lektury są złe. Jednak takie lektury jak Lalka czy też Cierpienia Młodego Wertera sprawiają, że jedyne czego uczą mnie one to jest to moja cierpliwość wobec głównych bohaterów, bo, jeżeli oni by się nie zabili, to może w jakiś sposób ja bym ich zabiła. Naprawdę.
I nie wiem już czy to odpowiedź na to pytanie jest poprawne, i zadowalające Agnieszkę, ale mam nadzieję, że nie namieszałam za bardzo. Pozdrawiam! :)

Lektury szkolne mogą nas wiele nauczyć. Pokazują nam jak rozwijało się pisarstwo na przestrzeni lat, przekazują różne wartości, niekiedy wprost, a kiedy indziej są one ukryte, ale zawsze w jakiś sposób na nas wpływają. Najlepszym tego przykładem jest Mały książę, książka niby lekka i przyjemna, ale tak naprawdę jest przekazem wielu wartości. Dzięki lekturą możemy także przeczytać, jak ludzie reagują często na pewne wydarzenia. Tak jak to przedstawiono w Folwarku zwierzęcym autorstwa George'a Orwella, tu historia była przedstawiona za pomocą zwierząt, ale tak naprawdę zostały w niej przedstawione zachowania ludzi – i tak, i tak coś nam będzie nie pasować, zawsze ktoś kogoś zdradzi, będzie kłamać i oszukiwać. Ale trzeba też pamiętać, że często przez takie właśnie lektury typu Krzyżacy, Pan Tadeusz i wiele innych, uczniowie się męczą, ponieważ dla nich taki styl, jaki ówcześnie w pisarstwie panował, jest obcy dla młodzieży. I niestety potem coraz więcej ludzi nie czyta innych książek niż lektury szkolne, ponieważ oceniają je przez pryzmat tych, do których czytania zostali zmuszeni. Więc czy nie lepiej byłoby dodać kilka nowości? Nie trzymać się cały czas jednej listy książek, aby uczniowie zobaczył, że książka to nie jest zło wcielone? Uważam, że lektury szkolne uczą, ale też często męczą młodzież.