Autor: Rebecca F.
Kuang
Tytuł: Wojna makowa
Tytuł oryginalny: The
Poppy War
Wydawnictwo: Fabryka
Słów
Liczba stron: 640
Rin w wyniku wojny zostaje sierotą przydzieloną do nowej rodziny. Nie
może liczyć na przywileje równe rodzonym pociechom, jej zadaniem jest pomoc w
nielegalnej sprzedaży opium, jednak dziewczyna ma dużo większe ambicje. Chce
wyrwać się z małej mieściny, w której przyszło jej żyć, i wyszkolić się na
żołnierza. Bierze udział w egzaminach, które pozwolą jej na dalszą naukę w Akademii
Sinegradzkiej. Jednak droga do spełnienia marzeń nie będzie łatwa.
Wojna
makowa Rebecki F. Kuang to pierwszy tom cyklu o tym samym
tytule, którego główną bohaterką jest młodziutka Rin. Większość narracji
trzecioosobowej skupia się właśnie na tym, co dzieje się wokół dziewczyny.
Śledzimy więc jej poczynania najpierw w niewielkiej miejscowości, w której się
wychowywała, później na uczelni, a w końcu trafiamy z nią na wojnę. Powieść to
raczej fantastyka młodzieżowa, nie tylko ze względu na młody wiek bohaterki,
lecz także wiele powielających się schematów, które łatwo odnajdziemy w podobnych
książkach.
Rin
jako główna bohaterka jest raczej trudna do polubienia. Przez większość książki
miałam wrażenie, że dziewczyna nie do końca wie, czego chce. Może to wina
wychowania w malutkim miasteczku, a może po prostu bohaterka nie miała żadnych
wyobrażeń na temat tego, jak może wyglądać jej życie w zależności od wyborów,
których dokona. Drażniło mnie w niej to, że momentami była za bardzo oderwana
od rzeczywistości – na przykład przyjeżdżając na uczelnię, nawet przez chwilę
nie myślała o tym, jak poradzi sobie sama w wielkim mieście i jak będą traktować
ją inni studenci, którzy od lat byli przygotowywani do nauki, wyrośli w
przekonaniu, że świat należy do nich. Nie przekonywało mnie też jej zachowanie
w stosunku do przełożonych – szkolona na żołnierza powinna wiedzieć, że wyższym
stopniem należy się szacunek, nie powinno się podważać ich decyzji, a
szczególnie już robić to publicznie. Rin czasami wydawała się pyskatą
buntowniczką, która chce zrobić wszystkim na złość swoim zachowaniem.
Fabuła
kręci się głównie wokół wojny, która wybucha w Nikanie, a w której Rin, chcąc
nie chcąc, bierze udział jako wychowanka akademii wojskowej. Jednak sama wojna
opisana jest tak, że nie zawsze można sobie o niej przypomnieć podczas lektury.
Owszem, są sceny, w których jest brutalnie, zaprezentowano ofiary i ciekawe
techniki wojenne, które prezentują obie strony, ale miałam wrażenie, że dużo
więcej jest rozmów między bohaterami, a te nie zawsze dotyczyły walki.
Odniosłam też wrażenie, że mimo całej „legendy”, jaką obrosła poprzednia wojna,
nie wyniesiono z niej wniosków. Pertraktacje z wrogiem, bez cienia podejrzenia
w stosunku do niego, a także dość zaskakująco łatwe podejście przeciwników pod swoje
linie pokazywały, że wojna prowadzona jest nieudolnie. Brakowało czasem logiki
w działaniach wojska, które przecież pieczołowicie szklono do tego typu
sytuacji.
Mocnym
punktem powieści jest na pewno motyw przywoływania bóstw. Szamani mogą, za
pomocą narkotyków, udać się do siedziby bogów i poprosić o wsparcie i pomoc. Dzięki
temu bohaterowie otrzymują moce, którymi władają właśnie bóstwa. Losy wojny nie
są przesądzone, bo garstka żołnierzy wspierana przez nadnaturalne moce może
zrobić większe spustoszenie niż setki wojowników wrogich wojsk.
Kolejną
zaletą jest zaprezentowanie działania młodych wojowników podczas walki. Dla nich
wojna była czysto teoretycznym aspektem, dlatego boją się, są niepewni, ale też
wiedzą, że muszą zrobić wszystko, by walczyć za swój kraj. Przy okazji emocje,
które towarzyszyły Rin podczas pierwszego zabójstwa, a później też w zderzeniu
z ogromem śmierci, były opisane naprawdę interesująco.
Muszę
przyznać, że bardzo podobał mi się również język powieści. Tłumacz postarał
się, by nie był on płaski, dobierał bardzo ładne słownictwo, które świetnie
pasowało do opowieści. Minusem jest natomiast odczuwalna momentami toporność w
prezentacji świata. Autorka chciała jak najszybciej wprowadzić czytelnika do
rzeczywistości, którą stworzyła, nie zawsze jednak wychodziło jej to zgrabnie.
Wojna
makowa to książka, po której chyba spodziewałam się więcej.
Nie jest to jednak typowa fantastyka młodzieżowa – zabrakło trójkąta miłosnego,
co było chyba jedną rzeczą, która mnie zaskoczyła podczas lektury. Na pewno
sięgnę po kolejny tom, by przekonać się, czy autorka rozwinęła swój warsztat
pisarski i czy podejmie niektóre z porzuconych wątków z pierwszego tomu. Nie
nastawiam się jednak na coś wybitnego, bo ponownie mogę się rozczarować.