Trzej
agenci Secret Service zostają zamordowani niemal w tym samym czasie. M zleca
Jamesowi, by ten przyjrzał się sprawie. Prawdopodobnie w morderstwa zamieszany
jest czarnoskóry bandyta, szef podziemia, Mr Big. Bond w trakcie śledztwa
poznaje Solitaire. Kobieta jest wróżką, dzięki swojemu darowi potrafi
przewidzieć, co się stanie. Czy kobieta będzie w stanie oprzeć się urokowi
agenta? I czy Bond dowie się, co jest celem Mr Biga?
Żyj i pozwól umrzeć
to ósmy film z serii o Jamesie Bondzie, który swoja premierę miał w 1973 roku.
Jest to też pierwszy obraz, w którym główną rolę zagrał Roger Moore, chyba
drugi najbardziej kojarzony z tą postacią aktor. Oprócz niego na ekranie
zobaczymy Yapheta Kotto w roli jego przeciwnika, Jane Seymour w roli Solitaire,
Glorię Hendry jako Rosie Carver, Geoffreya Holdera grającego Barona Samedi oraz
Cliftona Jamesa jako szeryfa Peppera. Dodajmy do tego postaci, które już znamy,
czyli M (Bernard Lee), pannę Money Penny (Lois Maxwell), Felixa (David Hedison)
i Quarrela, choć tym razem Juniora (Roy Stewart).
Akcja
rozgrywa się w dość ciekawym otoczeniu. Osadzono ją nie tylko w Nowym Jorku,
lecz także na Karaibach i Nowym Orleanie. To w pewien sposób narzuca sposób
prowadzenia akcji, ponieważ wplątano w nią kult voodoo. Otoczka jest naprawdę
fascynująca – nie tylko potrafiąca czytać z kart Solitare jest ciekawym
elementem egzotyki, lecz także postać Barona Samedi, który pomalowany jest jak
kościotrup. Pojawiają się obrzędy, dziwne tańce i cała gama tajemniczych
rytuałów. Ale nie to jest najważniejsze w filmie, choć nadaje mu wyjątkowej
atmosfery.
Osią
akcji jest znalezienie przeciwnika i przeszkodzenie mu w zrealizowaniu planu. Bond
musi zrozumieć, czego chce jego przeciwnik i dlaczego zlikwidował jego kolegów
z firmy. Śledztwo jak zawsze zakrojone jest na dużą skalę, a śledczy z USA – w
postaci Felixa – chętnie pomagają Bondowi.
Plusy
– poza atmosferą – to przede wszystkim zatrudnienie aktorów czarnoskórych i
osadzenie akcji w Nowym Orleanie. Gdy Bond trafia do ich dzielnicy, nie jest
tam mile widziany, to on czuje się obco. Na dodatek okazuje się, że wszyscy
działają przeciwko niemu, czego nawet się nie spodziewa. Wygląda to fenomenalnie,
gdy w barze nagle Bond znika za przesuwana ścianą albo jest śledzony przez
pozornie przypadkowe osoby.
Bardzo
podoba mi się też scena fałszywego pogrzebu. Po pierwsze jest nagrana
fantastycznie, po drugie pokazuje – być może stereotypowo – emocje, zachowanie
i charaktery ludzi z Nowego Orleanu. Są też inne sceny, które mnie zachwyciły –
na przykład z wężem w łazience oraz pościg, w którym bierze udział szeryf
Pepper. Jest też jedno wydarzenie, które od dzieciństwa mnie bulwersuje – Bond
oszukuje w kartach, by zdobyć Solitare, przez co ona traci swój dar
jasnowidzenia.
Ogólnie
jednak film ten kojarzy mi się od zawsze z wyjątkową atmosferą, którą na pewno
zawdzięcza osadzeniu w takim, a nie innym miejscu. Poza tym jak zawsze nie
brakuje akcji, a to przecież u Bonda obowiązkowe. Trochę rozczarowująca może
być sama historia, która po prostu wylatuje z głowy po obejrzeniu filmu i nie
bardzo jesteśmy sobie w stanie przypomnieć, o co ta cała afera.
Żyj i pozwól umrzeć
to dość dobry film z serii o Bondzie, w którym świetnie zadebiutował Moore.
Jego klasa, niewymuszona nonszalancja, żart i wygląd sprawiają, że doskonale
wpasowuje się w postać, którą gra. Poza tym otrzymujemy tu wszystko, z czym
kojarzy się ta seria – akcję, piękne kobiety, niespodziewane momenty i wyjątkowego
agenta, na którego bardzo przyjemnie się patrzy.
Bond jest super!
OdpowiedzUsuń