Lipiec w filmach


Lipiec to nadrabianie wolnego. W tym miesiącu miałam okazję obejrzeć aż... osiemnaście filmów. Do połowy miesiąca wynik był naprawdę wyjątkowy, bo codziennie oglądałam po jednym filmie i udało mi się zobaczyć aż 14 obrazów. Miałam nawet plan, by oglądać jeden film dziennie, ale nie wyszło. Ponieważ bałam się, że podsumowanie, które właśnie czytacie, będzie niesamowicie długie, część rzeczy zrecenzowałam wcześniej. Podrzucę do nich tylko linki na końcu spisu, by zainteresowani mogli zobaczyć, co sądzę o tych produkcjach. A teraz – zapraszam!
BFG: Bardzo Fajny Gigant
Sophie mieszka w domu dziecka. Jest rozważną dziewczynką, która ma problem ze snem. Gdy pewnej nocy widzi przez okno swojego pokoju olbrzyma, jest przerażona. Na dodatek ten porywa ją i zanosi do swojego świata, bo nie może pozwolić, by ktokolwiek dowiedział się o jego istnieniu. Dziewczynka próbuje uciec, ale w świecie, gdzie wszystko jest większe od niej, nie jest to łatwe. Okazuje się jednak, że olbrzym nie chce jej zjeść, lecz się z nią zaprzyjaźnić.
BFG to film Stevena Spielberga, który oparto na podstawie powieści Roalda Dahla. Film pokazuje piękną przyjaźń między ludzką dziewczynką a olbrzymem oraz to, jak oboje są traktowani w swoich światach. Ona została osierocona, on jest popychadłem innych olbrzymów. Zjawiskowe sceny dotyczące snów, mieszania ich i łapania, nie wystarczyły mi jednak, bym pokochała tę produkcję. Problemem są dla mnie głównie sceny, które młodszą widownię śmieszą, a mnie żenują – humor opierał się tu głównie na puszczaniu bąków i przedziwnym słownictwie BFG. Finał też pozostawiał wiele do życzenia.
Na pewno jest to film dla młodszych widzów – pięknie zrobiony, baśniowy, z przyjemną historią. Ja się wynudziłam, a z kina wyszłam niezadowolona i oszukana (głównie dlatego, że pewna strona na FB reklamowała go jako produkcję Disneya. Owszem, Walt Disney Pictures było jednym ze studiów, które brały udział w tworzeniu tego obrazu, ale to zupełnie nie ich klimat).
Happy feet. Tupot małych stóp 2
Mambo dorósł i założył rodzinę. Jego syn, Eric, nie podziela pasji ojca, nie chce tańczyć. Jego marzeniem jest latanie. Gdy mały pingwin udaje się w podróż i poznaje innego pingwina, który potrafi fruwać, jest oczarowany. To Sven staje się jego wzorem do naśladowania, co bardzo martwi Mambo. Na dodatek pojawia się nowy problem. Miejsce, gdzie żyją pingwiny, zostaje odcięte od świata. Zwierzęta nie mogą wyjść, zaczynają głodować, boją się. Jak Mambo poradzi sobie z tym kłopotem?
Druga część roztańczonej bajki o pingwinach nie odstaje od pierwszej. Mroźny klimat, problemy rodzinne, brak akceptacji, niezrozumiałe dla innych marzenia – to wszystko dostajemy także w tej części. Świetnie wykreowano postacie Svena i Erica, a całość uzupełniona zostaje przez wielką historię małych kryli, które kradną obraz głównym postaciom.
Klimatyczna, urocza i pouczająca bajka. Zrealizowana tak, że wygląda jak prawdziwa, często zapominamy o tym, że to jedynie animacja. Świetna historia, pomysł i wykonanie. Warto obejrzeć, koniecznie całą rodziną.
Piotruś. Wyprawa do Nibylandii
Piotruś jest sierotą. Wykorzystuje się go i innych chłopców do ciężkich prac, a potem odsyła w tajemniczych okolicznościach. Chłopiec chce wiedzieć, gdzie znikają jego znajomi, więc pewnej nocy zamyka się w szafie i obserwuje salę, ale nic nie może dostrzec. Gdy w końcu wracaj do łóżka, okazuje się, że faktycznie chłopcy znikają – porywają ich piraci na latającym statku i wywożą do magicznej krainy, w której dzieci musza pracować w kamieniołomach pod wodzą strasznego kapitana Czarnobrodego.
Film reklamowany jako historia spotkania i przyjaźni Piotrusia Pana i kapitana Hooka, czyli to, co stało się przed animacjami Disneya i książką Jamesa Matthew Barrie. Tak naprawdę to opowieść o tym, jak Piotruś nauczył się latać i poznał Nibylandię. Niestety, opowieść ta jest bardzo słaba. Twórcy zapomnieli o wszystkim, co wcześniej stworzono, zatem Tygrysia Lilia i Hook zakochują się w sobie, Piotruś uczy się latać sam, bez magicznego pyłu, na dodatek jego rodzice są przedziwną mieszaniną realno-baśniowych stworzeń. Część scen wygląda na urwane, Hook i Piotruś wcale się nie przyjaźnią, raczej trzymają się razem, bo się potrzebują.
Całość ratuje jedynie bardzo dobry wątek Czarnobrodego z fenomenalną kreacją Hugh Jackmana. Nieźle gra też sam Piotruś, czyli Levi Miller, ale to wszystko, co można powiedzieć dobrego o tym filmie. Mimo widowiskowych scen walk całość jest nudna, przewidywalna, nierealna i oderwana od pierwowzoru. Szkoda.
Mad Max: Na drodze gniewu
Max trafia do Cytadeli, gdzie jest dawcą krwi dla kierowców. Gdy z Cytadeli ucieka Furioza wraz z żonami Wiecznego Joego, rozpoczyna się pościg. Bierze w nim udział również Max, który zostaje przypięty do auta i nadal oddaje krew biorcy. Furioza chce odwieść żony do bezpiecznego miejsca, gdzie będą bezpieczne i nie będą znosić już tyranii Wiecznego Joego. Czy jej się uda?
Głównym motywem filmu jest pościg. Główni bohaterowie uciekają przed Wiecznym Joe, często ryzykując własne życie, by ochronić podopieczne. Nie brakuje spektakularnych wypadków i niebezpiecznych zwrotów. Najbardziej jednak zachwyciła mnie nie fabuła, lecz sceneria i pomysłowość twórców. Niesamowicie wygląda ten świat – pełen zniszczonych i rozebranych rzeczy, wymyślnych, choć nieco prymitywnych pojazdów, poindustrialnego klimatu. Szorstko, mechanicznie, dziwnie. Dodatkowo zachwyciła mnie rola Nicholasa Houlta (grającego Nuxa). Bardzo barwna i zaskakująca postać.
Trzeba przyznać, że to dobry film, który robi wrażenie. Zrealizowany z rozmachem, pomysłem i smakiem. Warto zobaczyć.
Warcraft: Początek
Orkowie przechodzą do świata ludzi, by tu założyć swoje nowe królestwo. Niszczą ziemię, zabijają, polują, stają się coraz silniejsi. Ludzie muszą działać. Nie wiedzą jeszcze, z czym przyjdzie im walczyć. Lothar udaje się do Medivha, czarodzieja, by ten pomógł im w walce z nieznanym wrogiem. Towarzyszy mu Khadgar, który przerwał naukę magii, ale chce pomóc w walce.
Efekty specjalne i historia sprawiają, że film ten ogląda się bardzo dobrze. Pomysł na stworzenie tego obrazu był strzałem w dziesiątkę. Magiczny, baśniowy wręcz świat, orkowie i waleczni ludzie, walka dobra ze złem, ale też trzeźwe myślenie i opowiadanie się po którejś ze stron – to na pewno tu znajdziecie. Jest też zaufanie, przyjaźń i miłość. Efektowne sceny walki, odrobina humoru i fabuła sprawiają, że dwie godziny mijają jak dwie minuty.
Jednak spodziewałam się po tym filmie czegoś więcej. Czytałam relacje zachwyconych blogerów i oczekiwałam mocniejszych wrażeń. W efekcie jestem trochę rozczarowana. Na szczęście jako fanka Travisa Fimmela nie mogę narzekać – scen z nim było tak wiele i tak różnorodnych, że z przyjemnością obejrzałabym ten film jeszcze raz.
Skandalistka Lady W.
Seymour Worsley jest żoną sir Richarda. W małżeństwie liczy się dla niej przede wszystkim szczęście i zadowolenie męża. Niestety, nie wszystko jest tak, jak sobie wymarzyła. Kobieta zakochuje się i ucieka z młodym i przystojnym kapitanem Bissetem, z którym chroni się w hotelu. Upokorzony mąż nie chce pozwolić, by Seymour go opuściła, twierdzi, że jest jego własnością. Kobieta ma dość przedmiotowego traktowania i zamierza dochodzić swoich spraw w sądzie.
To dość specyficzny film. Pokazuje przede wszystkim role kobiety w połowie XVIII wieku, to, jak była traktowana przez mężczyzn. Kobieta była jak przedmiot. Tak właśnie żyła główna bohaterka. Chciała, by jej mąż był zadowolony, ale nie otrzymywała należytego szacunku i uczucia, była niczym marionetka spełniająca wszystkie jego wymagania. Przez to zniszczyła sobie zdrowie, życie i godność.
Mimo dość trudnego tematu, film jest zaskakująco lekki w swoim wyrazie. Możliwe, że jest to związane ze świetnym motywem procesu sądowego, który jest trochę żenujący, a trochę zabawny. Nie brakuje tu miłości, walki o swoje, problemów w małżeństwie, namiętności i zaskakujących momentów. Temat jest świetny, prezentacja równie dobra. Na początku niestety można się zgubić w sposobie przedstawienia fabuły, bo czasy ówczesne i retrospekcje mieszają się ze sobą, przechodzą miękko scena po scenie bez jakiejś wyraźnej granicy. Z czasem widz przyzwyczaja się do tego.
Film obejrzałam głównie dlatego, że gra tu moja ulubiona aktorka, Natalie Dormer. Fenomenalna kreacja, doskonała gra aktorska – tego właśnie się po niej spodziewałam i to dostałam. To nie pierwsza jej rola w filmie kostiumowym i chyba dlatego poradziła sobie z tym tak dobrze. Wydaje mi się, że tego typu produkcje są dla niej wręcz stworzone.

Zrecenzowane:
Atlantydaklik
101 dalmatyńczyków: Londyńska przygodaklik
Piękna i Bestia: Zaczarowane świętaklik
Piękna i Bestia: Zaczarowany świat Belliklik
Piąta fala klik
Wielka szóstkaklik
Iluzja 2klik
Zanim się pojawiłeśklik
Zbuntowana klik
Zwierzogródklik
Dobry dinozaurklik
Aldyn i król złodziei klik

4 komentarze:

  1. Happy Feet bardzo mi się podobało, ale drugiej części jakoś nigdy nie obejrzała. Chyba muszę to nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym znaleźć tyle czasu między lipcowymi wyjazdami, żeby obejrzeć tyle filmów, co Ty :) Kusił mnie na początku BFG, nie wiem, może to ze względu na to, że szukałam lekkiej, odmóżdżającej produkcji, ale w końcu się nie zdecydowałam i odpuściłam sobie seans. Widzę, że mimo wszystko dobrze :)

    Pozdrawiam,
    http://faaantasyworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Widziałam Mad Maxa i choć przyznaje, że film jest genialnie zrobiony, to zupełnie mi się nie podobał. Może dlatego, że wolę "przegadane" produkcje zamiast takich, które mają wciskać widza w fotel. Zaczęłam oglądać też "Warcafta", ale nie wiem dlaczego nagle wyłączyłam i do niego już nie wróciłam. Za to ciekawi mnie film z Natalie Dormer. Nie raz się przekonałam, że jest świetną aktorką ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnio mam jakiś niedosyt filmowy, więc chętnie skorzystam z twojej listy i na pewno coś obejrzę :)
    Pozdrawiam! :) http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, co sądzisz o wpisie!