Markiza de
Merteuil chce zemścić się na byłym kochanku, który odrzucił jej wdzięki i
zaręczył się z młodą i piękną Cecylię.
Namawia swojego przyjaciela, wicehrabiego de Valmonta, by ten uwiódł
dziewczynę, jednak mężczyzna uważa, że to zbyt łatwe zadanie jak na jego
zdolności. Wicehrabia słynie w towarzystwie ze swej opinii kochanka i
uwodziciela. Nie chce, by społeczność uznała go za nieudacznika, który może
jedynie kraść cnoty młodym i chętnym dziewczętom. Dlatego zamierza uwieść
bogobojną, cnotliwą i prawą panią de Tourvel, która słynie z pobożności i
wierności mężowi. Markiza twierdzi, że nie jest możliwe, by nowa ofiara de
Valmonta sprzeciwiła się swoim zasadom. Wicehrabia podejmuje wyzwanie, a przy
okazji znajduje też powód, by zająć się sprawą Cecylii.
Niebezpieczne
związki to
spektakl na podstawie powieści o tym samym tytule autorstwa Pierre’a Choderlosa
de Laclos. National Theatre Live zaprezentował nową inscenizację teatru Donmar
Warehouse w ramach cyklu Sztuka brytyjska
na wielkim ekranie. Przedstawienie wyemitowało Multikino.
Przenosimy się do
XVIII wieku, na kilka lat przed rewolucją. Obyczaje w towarzystwie są dość
swobodne, choć nie mówi się wprost o rozwiązłości seksualnej. Główni bohaterowie
– markiza i wicehrabia – to byli kochankowie, którzy szanują się, ufają sobie i
obdarzają przyjaźnią. Nie da się ukryć, że w jakiś sposób również się kochają. Mimo
że mają innych partnerów, ciągle wracają do siebie i razem knują, wspominają i
planują.
Opowieść krąży
wokół szeroko rozumianej miłości i chęci zemsty. To dominujące uczucia w spektaklu.
Widz może zobaczyć intrygi knute w imię tych dwóch rzeczy. Miłość – fizyczna i
psychiczna – motywuje działania bohaterów, a zemsta pcha ich w coraz bardziej
skomplikowane rewiry.
Poza tym spektakl
obrazuje życie społeczne tamtych czasów, to, o czym nie przeczytamy w
podręcznikach. Silnie zaznaczono pozycję kobiety w społeczeństwie. Kwestię tę
podkreślają reżyserka – Josie Rourke – i pisarz – Christopher
Hampton. Także w treści sztuki mówi się o tym niemal
dosłownie – monolog markizy de Merteuil pokazuje, że chciała ona zaznać
rozkoszy, ale wiedziała, że to może ją zniszczyć, przynieść skandal, dlatego
postanowiła, że będzie sprytniejsza od mężczyzn.
Spektakl
poprzedzony jest krótkim filmem wprowadzającym w tematykę, opisującym dzieje
książki i jej twórcy oraz najważniejsze motywy. Trwa kilka minut i jest dobrym
wstępem do przedstawienia. W trakcie seansu jest przerwa, dlatego można się
poczuć jak w prawdziwym teatrze.
Scena jest z
trzech stron otoczona widownią, dlatego obserwujemy grę aktorską z różnych perspektyw.
Na scenie niewiele jest mebli – na początku więcej, a im bliżej końca – mniej. Oświetlenie
to głównie kryształowe żyrandole ze świecami, dlatego scena wygląda ciepło i
przytulnie. Ciekawy motywem jest zmiana planu akcji – ponieważ nie można
zmieniać tła co chwilę, aktorzy wymieniają się ze sobą między aktami w
nietypowy sposób. Na scenie pojawiają się osoby grające służbę, zmieniają
ustawienie rzeczy, zabierają dodatki, a aktorzy główni mieszają się, wychodzą
na sekundę z roli, odchodzą, a nowi zaczynają grać. Wszystko to przy
akompaniamencie muzyki i śpiewu niczym z opery.
W sztuce gra
niewielu aktorów. Na pierwszy plan wysuwają się trzy postacie – Elaine Cassidy
jako pani de Tourvel, Janet McTeer jako markiza de Merteuil i Dominic West w
roli wicehrabiego de Valmonta. O ile pierwsza aktorka w ogóle mnie do siebie
nie przekonała – głównie za sprawą ciągle załzawionych oczu – i o ile McTeer
zagrała doskonale zimną i wyrachowaną markizę o posągowej urodzie, tak roli de
Valmonta nigdy już nie skojarzę z innym aktorem. Dominic West w fenomenalny
sposób wszedł w rolę hrabiego, wyglądał nieziemsko i oddawał wszystkie emocje
bez przesady. To z nim można powiązać i humor, i wzruszenie wynikające z każdej
sceny.
W tle przewijają
się jeszcze inne postacie. Wśród aktorów drugoplanowych znalazła się m.in. Una
Stubbs. Uwagę widzów przyciąga też dwóch panów – Edward Holcroft w roli kawalera
Danceny’ego i Theo Barklem-Biggs wcielający się w służącego wicehrabiego. Przekonująco
wypadła też grająca Cecile Morfudd Clark.
Spektakl był
doskonale przygotowany i świetnie zagrany. Realia XVIII wieku oddano z dużą
pieczołowitością. Cieszę się, że opowieść nie została ponownie uwspółcześniona.
Historia jest i tak na tyle uniwersalna, że jej przesłanie można odczytać i
dziś, mimo tylu lat od jej debiutu.
Jeśli nie
czytaliście Niebezpiecznych związków, musicie to nadrobić. To świetna historia
pełna miłości, zdrady, nienawiści, pasji, namiętności i intryg. Momentami śmieszna,
czasem frywolna, z nutką grozy w tle. No i przede wszystkim – pokazująca, że
ludzie kilka wieków temu niewiele się od nas różnili.
Mój chyba ulubiony okres historyczny! Zawsze mnie ciekawił, więc widzę, że dzięki Twojej recenzji mam kolejną rzecz do odkrycia. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńwww.majuskula.blogspot.com