„Ty
się zawsze spóźniasz... nawet z własnego pogrzebu!”.
Amerykański statek
kosmiczny znika z radarów. O jego przechwycenie oskarża się Związek Radziecki.
Wywiad brytyjski podejrzewa jednak, że to wcale nie Rosjanie stoją za tym wydarzeniem.
By zmylić przeciwników i dać agentowi 007 szersze pole działania, pozoruje się
jego śmierć i wysyła do Japonii, gdzie ma otrzymać informacje na temat
potencjalnego podejrzanego. Niestety, jego łącznik zostaje zamordowany. Bond
musi sam odkryć, jakie plany ma firma Osato, o której napomknął agent
Henderson. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem i Bond zostaje
rozszyfrowany. Grozi mu niebezpieczeństwo. Z opresji ratuje go piękna Aki,
która okazuje się japońską agentką.
Żyje
się tylko dwa razy
to piąty film z serii o agencie 007. Fabuła oparta została na powieści o tym
samym tytule, wydanej w 1964 rok, czyli na trzy lata przed premierą filmu. Książka
Iana Fleminga była dwunastą z kolei opowiadającą o losach Bonda.
Agent Jej
Królewskiej Mości musi wyjaśnić sprawę zaginięcia statku kosmicznego. Dzięki temu
uniknie się wojny między Ameryką a Związkiem Radzieckim, które wzajemnie się
oskarżają. Trop prowadzi do Japonii, gdzie James trafia pod opiekę japońskiej
agentki Aki i jej zwierzchnika, Tanaki. Bond musi sprawdzić firmę, o której
wspomniał jego łącznik, oraz ustalić, gdzie można było ukryć statek kosmiczny.
Działania Bonda są
tym razem dość powolne – agent przechodzi szkolenie na ninja i zmienia się... w
Japończyka. Bierze fikcyjny ślub, by móc z łatwością przebywać w pobliżu podejrzanej
wyspy. Uznany za zmarłego faktycznie ma nieco mniej problemów – może podszywać
się pod innych, ale też nie jest tak często kojarzony z brytyjskim wywiadem.
Za wszystkimi działaniami
stoi oczywiście organizacja WIDMO, która dostała zlecenie na wywołanie wojny
między Ameryką a Związkiem Radzieckim. Szef przestępczej siatki osobiście
monitoruje sprawę, jak zwykle wyciągając surowe konsekwencje wobec tych, którzy
nie wykonują swojej pracy z należytą dbałością.
Bondowi partnerują
tu aż trzy kobiety. Po pierwsze piękna agentka Aki (Akiko Wakabayashi), która
ratuje go niemal z każdej opresji, podjeżdżając z piskiem opon w odpowiednie
miejsca. Druga Japonka udaje żonę Bonda i choć jego nowy przyjaciel, Tanaka,
określa ją żartobliwie mianem brzydkiej jak świnia, jest ładna i skromna. Do
tego mamy jeszcze Helgę Brandt (Karin Dor), która współpracuje z organizacją
WIDMO, ale daje się uwieść Bondowi.
W rolę główną
wcielił się ponownie, piąty raz, Sean Connery, który odgrywa swoją postać w
fenomenalny sposób. Jest dowcipny, zadziorny, czasem zagubiony, bardzo
przystojny i doskonale dopasowany do tej roli. W roli Tanaki zobaczymy Tetsuro
Tambę. W postać M kolejny raz wcielił się Bernard Lee, a Q to kolejna świetna
kreacja Desmonda Llewelyna. Nie zabrakło też Moneypenny – w tej roli Lois
Maxwell. W główny czarny charakter wcielił się Donald Pleasence, który jako
Blofeld prezentuje się naprawdę dobrze. Jest opanowany i wyniosły, okrutny i
przez większość filmu tajemniczy. Widzimy jedynie jego dłonie bądź ramię,
dopiero gdy Bond staje z nim oko w oko, możemy zobaczyć, jak ta postać wygląda.
Dodajmy do tego jeszcze Teru Shimada w roli Osato i mamy wszystkich najważniejszych
bohaterów filmu.
Z ciekawostek
warto zauważyć, że za scenariusz odpowiadał... Roald Dahl, autor m.in. Matyldy. To zaskakujące, nie
spodziewałam się go w tego typu filmie. Drugą ciekawą rzeczą jest sam fakt
uśmiercenia Bonda, który przecież powróci jeszcze w innym filmie. Do tego scena
na koniec filmu, w której widzimy bohatera na pontonie z kobietą w ramionach –
to takie typowe dla Bonda uwodzić kobietę na wodzie. Nadal śmieszą jednak sceny
związane z jazdą samochodem. Tło jest bardzo nienaturalne, a ruch sztucznie
podkręcony. I jeszcze jedno – gadżety. Nie mogło ich tu zabraknąć. Wybuchający papieros
czy podręczny samolot to najważniejsze z nich. A! I najciekawsze – dowiadujemy się,
że Bond studiował orientalistykę i doskonale włada japońskim. A w innych
filmach też niemieckim.
Żyje
się tylko dwa razy
to ciekawy film z serii o Bondzie, który zawsze zachwycał mnie sceną zdobycia
bazy organizacji WIDMO, w której przetrzymywano statki kosmiczne. Sam pomysł na
umieszczenie jej w takiej scenerii jest świetny i efektowny. Jeśli chodzi o
fabułę, to jest ona spójna, choć nie porywa aż tak bardzo, jak można by się
spodziewać. W ówczesnych czasach musiała być hitem – pokazano bowiem kosmos i
napięte stosunki między Stanami i Związkiem Radzieckim. Obecnie ogląda się to z
przyjemnością, ale bez wypieków na twarzy. Owszem, nie brakuje zaskakujących
momentów, zwrotów akcji i humoru, jak to w każdym Bondzie, ale całość trochę
się już zestarzała.
Mimo wszystko
polecam, bo to jeden z bardziej odważnych filmów o agencie 007. Głównie z
powodu tematu, który podjęto, i scen kosmicznych, które pokazano z dużą
precyzją i fantazją. Dobrze jest też zobaczyć pierwsze, oryginalne, spotkanie
Bonda z Blofeldem. Zachęcam.
Ja ostatnio cierpię na zbyt mało godzin w dobie, więc na razie będę musiała zrezygnować z dłuższego oglądania ;(
OdpowiedzUsuń