Król Wakandy umiera. Na tronie zasiada jego syn,
T’Challa. Już teraz jest on Czarną Panterą, posiada wyjątkową siłę i broni
kraju, który ukryty jest przed światem. Wakanda posiada złoża metalu, który
mógłby rozwiązać wiele światowych konfliktów, jednak gdy wpadnie w ręce
niepowołanych osób, może przynieść też wiele szkód. Na dodatek Wakanda jest
bardzo dobrze rozwinięta, dlatego musi się ukrywać, by nikt nie zaatakował jej i
nie chciał odebrać nie tylko metalu, lecz także wiedzy i umiejętności tego wybitnego
społeczeństwa.
Czarna Pantera
to film Marvela z 2018 roku. Obraz opowiada o superbohaterze, który ukrywa się
pod maską tytułowego dzikiego kota. W filmie zobaczymy Chadwicka Bosemana w
roli głównej, a także Michaela B. Jordana, Lupitę Nyong’o, Danai Gurirę,
Martina Freemana, Daniela Haluuya i Letitię Wright.
Film można podzielić na dwie części. Pierwsza połowa
filmu polega na obsadzeniu nowego króla i jego pierwszym zadaniu. T’Challa chce
pojmać Ulyssesa Klaue’a, który od lat ściga Wakańczyków i chce im wykraść
metal. Już ojciec obecnego króla zmagał się z tym człowiekiem, teraz przyszedł
czas na wyrównanie rachunków. Druga część filmu skupia się na nowej postaci,
czyli na Killmongerze, który jest krewnym Czarnej Pantery i chce ubiegać się o
prawo do zasiadania na tronie. Jego intencje są jednak zupełnie inne niż
obecnego władcy – samo panowanie mu nie wystarcza, chce pokazać siłę Wakandy i
jej zasoby rozdać innym państwom, by mogły one obalać tyranię rządów. I niby
brzmi to szlachetnie, w efekcie jednak nietrudno się domyślić, jak wyglądałaby
ta walka – jak regularna wojna domowa w każdym z krajów.
Czarna Pantera
to film, w którym jest kilka mocnych elementów. Po pierwsze fabuła – może nie
jest jakaś widowiskowa, wręcz momentami jest niesamowicie przewidywalna, ale ma
jakiś sens i da się połapać, o co chodzi w filmie. Patrząc na inne obrazy o
superbohaterach, które oglądałam ostatnio, to zdecydowany postęp i plus. Drugą
rzeczą jest muzyka, która doskonale pasuje do klimatu filmu. Dobrano ją do
scenografii i miejsca, w którym rozgrywa się akcja, słychać wpływy afrykańskich
motywów, co świetnie współgra z kadrami. Po trzecie naprawdę piękne są stroje w
tym filmie. Ogląda się je z dużą przyjemnością i nie ma się poczucia, że
tradycyjne wpływy „gryzą” się z nowoczesnością. Kolejnym plusem jest humor –
nie jest nachalny, nie przytłacza scen, jest dobrze wkomponowany w dialogi.
Podobała mi się też obsada. Świetnie oglądało się
zarówno Chadwicka Bosemana, jak i Michaela B. Jordana. Doskonale wypadają też
kobiety – cudowna w swojej roli Dani Gurira i niezła Letitia Wright, choć
akurat po tej ostatniej spodziewałam się znacznie więcej, gdy czytałam zachwyty
blogerów na jej temat. Tymczasem jej rola jest tu dość niewielka, choć zawsze
gdy pojawia się na ekranie, przyciąga uwagę.
Czarna Pantera
to niezły film, który dobrze się oglądało. Podobało mi się, że dużo się w nim
dzieje, a jednocześnie nie jest to tylko obraz naszpikowany setkami scen walki
i ciągłą akcją. Świetnie wypadło też połączenie tradycji z nowoczesnością,
które nadaje obrazowi wyjątkowy klimat. Mimo że scenariusz był przewidywalny,
bawiłam się bardzo dobrze i na pewno jeszcze wrócę do tego filmu.
Zgadzam się z opiniami, sam jestem po seansie :)
OdpowiedzUsuńNie mój klimat, ale bardzo fajna recenzja :-)
OdpowiedzUsuńJa jakoś unikam Marvela. Jest to podświadome, choć pewnie przemawia przeze mnie niechęć do superbohaterów. Raczej nie zamierzam obejrzeć Czarnej Pantery.
OdpowiedzUsuńLubię filmy Marvela, a tego jeszcze NIE oglądałam, choć na pewno się skuszę.
OdpowiedzUsuńNie mój gatunek filmu.
OdpowiedzUsuń