Z papieru na ekran, cz. 4

Dawca
Książka Lois Lowry opowiada o dwunastoletnim chłopcu, który odkrywa, że jego świat jest kłamstwem. Do tej pory żył w bezbarwnym i doskonale podporządkowanym świecie, a teraz, gdy dorósł i zaczął przygotowania do podjęcia pracy, zrozumiał, że wszystko to jest tylko cieniem prawdziwego życia.
Film, Dawca pamięci, pokazuje Jonasa jako starszego chłopaka, który zaczyna rozumieć, że świat, w którym przyszło mu żyć, jest nieprawdziwy. Jednak jego przyjaciele nie potrafią zrozumieć, o co mu chodzi.
W kilku rzeczach książka i film się ze sobą nie zgadzają. Po pierwsze wiek głównego bohatera, po drugie część scen między przyjaciółmi. Poza tym jednak jest to dość dobrze oddany obraz. Powiedziałabym, że książka była dla mnie gorsza – mniej się w niej działo, była mniej dynamiczna i nieco bardziej naiwna, może właśnie przez wiek bohatera i to, że jest kierowana do młodszych czytelników niż film.

Źródło
Nerve
Książkowa Vee jest nieśmiałą dziewczyną, która ma wyrzuty sumienia przy niemal każdym zadaniu w grze NERVE. Nawet pieniądze i podarunki nie są w stanie jej przekonać, by  się wyluzowała. Na szczęście część zadań jest bardzo prosta, dlatego dziewczyna powinna się cieszyć, że nic jej nie jest.
W filmie Vee jest nieco bardziej szalona. Nie ma wyrzutów sumienia, choć denerwuje się, gdy ma wykonać pierwsze zadanie. Mimo wszystko chce pokazać, że potrafi się zabawić, a jej życie nie przelatuje jej między palcami.
Książka i film różnią się diametralnie. Tak naprawdę poza imionami głównych postaci i nazwą NERVE nie ma tu wielu wspólnych. Zadania się różnią, brakło wątku z życia osobistego Vee, który zastąpiono innym. Świetnie, że i książka, i film są dynamiczne i ciekawe, doskonale się i czyta, i ogląda. Tak naprawdę można śmiało sięgać po obie te rzeczy niezależnie od znajomości tego drugiego. Ogólnie temat jest ten sam, ale realizacja zupełnie inna. Polecam, bardzo dobry film i równie dobra książka.

I dla odmiany... dwa seriale na podstawie książek.
I nie było już nikogo
Dziesięcioro nieznajomych trafia na wyspę, na której oczekują na właścicieli domu. Niestety, nikt nie przyjeżdża. Na dodatek zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ginie jedna osoba, potem kolejna, a mieszkańcy odkrywają, że wszystko to zgodnie z tekstem rymowanki Dziesięciu murzynków. Kto jest zbrodniarzem? Czy uda się uciec z wyspy?
Książka Agathy Christie jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych powieści tej autorki, zaraz obok Morderstwa w Orient Expressie. Nie dziwi więc, że przeniesiono ją na ekran. Trzyodcinkowy serial został świetnie obsadzony, znajdziemy tu m.in. Aidana Turnera, Charlesa Dance’a czy Sama Neilla. Klimat serialu jest doskonały – groza wieje z każdego kąta. Na dodatek świetnie odwzorowano tekst książki. Poza jedną sceną wszystko jest w stu procentach zgodne z lekturą.
Podsumowując, I nie było już nikogo to świetna lektura i bardzo dobry serial. Warto przeczytać i obejrzeć, jednak nadal trudno powiedzieć, w której kolejności, ponieważ w obu wypadkach coś tracimy.
Biała królowa
Elżbieta Woodville spotyka na drodze króla Anglii Edwarda IV z rodu Yorków i prosi o wstawienie się za swoimi synami. Król zauroczony kobietą, proponuje jej zostanie swoją nałożnicą, jednak Elżbieta nie zamierza zniżać się do poziomu kurtyzany. Młody władca żeni się z nią i zabiera na dwór, gdzie przedstawia jako swoją żonę. Nie wszyscy jednak akceptują ten związek.
Biała królowa to jednosezonowy serial złożony z dziesięciu odcinków. Scenariusz oparto na książce Philippy Gregory o tym samym tytule, uzupełniając go scenami z innych jej książek – Czerwonej królowej i Córki Twórcy Królów.
Jeśli chodzi o serial, to nie wypadł on dobrze. Odwzorowuje książkę bardzo dokładnie i może właśnie to jest jego wadą. O ile w przypadku lektury jesteśmy w stanie wytrzymać brak akcji i ciągnące się sceny, o tyle taka stagnacja w serialu nuży i dłuży się. W tym wypadku książka zdecydowanie wygrywa.

3 komentarze:

  1. Moje zdanie na temat "Białej Królowej" już wyraziłam. Uwielbiam "I nie było już nikogo" - bardzo! Ale serial jeszcze przede mną. Ja "Dawcę" w dwóch wersjach lubię, ale "Nevre" jeszcze przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię "Dawcę pamięci" w wersji filmowej, za to Nerve to moje ostatnie największe rozczarowanie filmowe. Wszystkim moim znajomym się podobał, a ja jestem zawiedziona.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam "Dawcę" i oglądałam potem "Dawcę pamięci" w kinie ;) Faktycznie to dwa inne światy, choć klimat obu historii był podobny. Co do "Nerve" to czytałam tylko książkę, lecz już zwiastuny pokazały, że zapowiada się odmienna historia. Muszę nadrobić ten seans :) Zapraszam do mnie, gdzie także jest słowo o ciekawej pozycji serialowej - może Cię zaciekawi?
    Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, co sądzisz o wpisie!