Dawca
Książka Lois Lowry
opowiada o dwunastoletnim chłopcu, który odkrywa, że jego świat jest kłamstwem.
Do tej pory żył w bezbarwnym i doskonale podporządkowanym świecie, a teraz, gdy
dorósł i zaczął przygotowania do podjęcia pracy, zrozumiał, że wszystko to jest
tylko cieniem prawdziwego życia.
Film, Dawca pamięci, pokazuje Jonasa jako
starszego chłopaka, który zaczyna rozumieć, że świat, w którym przyszło mu żyć,
jest nieprawdziwy. Jednak jego przyjaciele nie potrafią zrozumieć, o co mu
chodzi.
W kilku rzeczach
książka i film się ze sobą nie zgadzają. Po pierwsze wiek głównego bohatera, po
drugie część scen między przyjaciółmi. Poza tym jednak jest to dość dobrze
oddany obraz. Powiedziałabym, że książka była dla mnie gorsza – mniej się w
niej działo, była mniej dynamiczna i nieco bardziej naiwna, może właśnie przez
wiek bohatera i to, że jest kierowana do młodszych czytelników niż film.
Źródło |
Nerve
Książkowa Vee jest
nieśmiałą dziewczyną, która ma wyrzuty sumienia przy niemal każdym zadaniu w
grze NERVE. Nawet pieniądze i podarunki nie są w stanie jej przekonać, by się wyluzowała. Na szczęście część zadań jest
bardzo prosta, dlatego dziewczyna powinna się cieszyć, że nic jej nie jest.
W filmie Vee jest
nieco bardziej szalona. Nie ma wyrzutów sumienia, choć denerwuje się, gdy ma
wykonać pierwsze zadanie. Mimo wszystko chce pokazać, że potrafi się zabawić, a
jej życie nie przelatuje jej między palcami.
Książka i film
różnią się diametralnie. Tak naprawdę poza imionami głównych postaci i nazwą
NERVE nie ma tu wielu wspólnych. Zadania się różnią, brakło wątku z życia
osobistego Vee, który zastąpiono innym. Świetnie, że i książka, i film są
dynamiczne i ciekawe, doskonale się i czyta, i ogląda. Tak naprawdę można
śmiało sięgać po obie te rzeczy niezależnie od znajomości tego drugiego. Ogólnie
temat jest ten sam, ale realizacja zupełnie inna. Polecam, bardzo dobry film i
równie dobra książka.
I dla odmiany...
dwa seriale na podstawie książek.
I
nie było już nikogo
Dziesięcioro
nieznajomych trafia na wyspę, na której oczekują na właścicieli domu. Niestety,
nikt nie przyjeżdża. Na dodatek zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ginie jedna
osoba, potem kolejna, a mieszkańcy odkrywają, że wszystko to zgodnie z tekstem
rymowanki Dziesięciu murzynków. Kto jest
zbrodniarzem? Czy uda się uciec z wyspy?
Książka Agathy
Christie jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych powieści tej autorki, zaraz
obok Morderstwa w Orient Expressie. Nie
dziwi więc, że przeniesiono ją na ekran. Trzyodcinkowy serial został świetnie
obsadzony, znajdziemy tu m.in. Aidana Turnera, Charlesa Dance’a czy Sama
Neilla. Klimat serialu jest doskonały – groza wieje z każdego kąta. Na dodatek
świetnie odwzorowano tekst książki. Poza jedną sceną wszystko jest w stu
procentach zgodne z lekturą.
Podsumowując, I nie było już nikogo to świetna lektura
i bardzo dobry serial. Warto przeczytać i obejrzeć, jednak nadal trudno
powiedzieć, w której kolejności, ponieważ w obu wypadkach coś tracimy.
Biała
królowa
Elżbieta Woodville
spotyka na drodze króla Anglii Edwarda IV z rodu Yorków i prosi o wstawienie
się za swoimi synami. Król zauroczony kobietą, proponuje jej zostanie swoją
nałożnicą, jednak Elżbieta nie zamierza zniżać się do poziomu kurtyzany. Młody władca
żeni się z nią i zabiera na dwór, gdzie przedstawia jako swoją żonę. Nie
wszyscy jednak akceptują ten związek.
Biała
królowa to
jednosezonowy serial złożony z dziesięciu odcinków. Scenariusz oparto na książce
Philippy Gregory o tym samym tytule, uzupełniając go scenami z innych jej
książek – Czerwonej królowej i Córki Twórcy Królów.
Jeśli chodzi o serial,
to nie wypadł on dobrze. Odwzorowuje książkę bardzo dokładnie i może właśnie to
jest jego wadą. O ile w przypadku lektury jesteśmy w stanie wytrzymać brak
akcji i ciągnące się sceny, o tyle taka stagnacja w serialu nuży i dłuży się. W
tym wypadku książka zdecydowanie wygrywa.
Moje zdanie na temat "Białej Królowej" już wyraziłam. Uwielbiam "I nie było już nikogo" - bardzo! Ale serial jeszcze przede mną. Ja "Dawcę" w dwóch wersjach lubię, ale "Nevre" jeszcze przede mną :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię "Dawcę pamięci" w wersji filmowej, za to Nerve to moje ostatnie największe rozczarowanie filmowe. Wszystkim moim znajomym się podobał, a ja jestem zawiedziona.
OdpowiedzUsuńCzytałam "Dawcę" i oglądałam potem "Dawcę pamięci" w kinie ;) Faktycznie to dwa inne światy, choć klimat obu historii był podobny. Co do "Nerve" to czytałam tylko książkę, lecz już zwiastuny pokazały, że zapowiada się odmienna historia. Muszę nadrobić ten seans :) Zapraszam do mnie, gdzie także jest słowo o ciekawej pozycji serialowej - może Cię zaciekawi?
OdpowiedzUsuńZakładka do Przyszłości