Czego nie lubię w książkach?




Mimo całej mojej miłości do literatury są też takie rzeczy, których nie znoszę. Przygotowałam dla Was krótką listę. Ciekawe, czy z którymś z tych punktów się zgadzacie.

Imiona
To moja największa zmora. Gdy w książce pojawia się kilka postaci, trudno mi zapamiętać, kto jest kim i co robi. Najgorzej jest jednak przy zagranicznych imionach, które są podobne. Na przykład Jane i Jule. Często zapominam, która to która. Ale i polscy autorzy utrudniają sprawę. Na przykład gdy w powieści jest dziesięciu bohaterów, a ośmiu ma imię na tę samą literę, to nie wiem, czy to Marek kocha Marcelinę, czy może Marta Marcela. Paradoksalnie w cyklach powieściowych, które niejednokrotnie mają po kilkaset stron, autorzy jakoś potrafią rozwiązać ten problem i nawet gdy mamy trzech Henryków, to udaje się sprawić, bym wiedziała, który to który. Nadaje się im przydomki bądź sprawia, że jakaś ich cecha charakteru, sposób wymowy pozwalają rozróżnić, kto właśnie pojawia się w tekście.

Wołacze
To dość częste w romansach. Niemal każdy dialog zaczyna się lub kończy imieniem osoby, do której zwraca się druga postać. Kto z was w rozmowie mówi ciągle: „Kasiu, co u ciebie? Jak się trzymasz, Kasiu? Kasiu, nie. Kasiu, idę. Kasiu, zgaś światło. Kasiu, kocham cię”. Rozumiem, że chce się w ten sposób pokreślić, do kogo się mówi, ale jeśli w scenie biorą udział dwie osoby, to po co ciągle wymieniać się z imienia? Wypada to sztucznie.

Zbędne wątki
Zdarza się, że pojawiają się w powieściach wątki, których się potem nie rozwija. Na przykład wprowadza się postać, z którą bohater zamienia dwa zdania, powiedzmy pyta ją o drogę, a opis tej sytuacji trwa przez kilka stron. Po co? Nie mam pojęcia.

Opisy
Podobnie jak wyżej. Autorzy potrafią szczegółowo opisać miejsce, w którym rozgrywa się dana scena, mimo że trwa ona zaledwie parę minut. Moim zdaniem to zbędne, nikt i tak nie zapamięta wzoru tapet i sposobu splotu dywanu.
Miałam też okazję zauważyć to w przypadku opisu scen pocałunku u dwóch różnych autorów. Kobiety opisują to rozwlekle, zajmując się wszystkimi receptorami, miękkością warg, ilością śliny, uczuciami i tak dalej. Trwa to kilka akapitów. Natomiast w przypadku mężczyzny zazwyczaj odbywa się to w sposób krótki „całowaliśmy się”. Koniec. I po co się nad tym rozwodzić?

Błędy
Nie można powiedzieć, że ich nie ma. Przeszkadzają? Wielu owszem. Ja od dawna jestem dość pobłażliwa dla literówek i braków w interpunkcji. Marzeniem byłoby, by książki były idealnie wyczyszczone. Lubię przyłapywać korektorów na niedociągnięciach, ale nie rwę szat i nie palę książek, gdy znajdę błąd.

8 komentarzy:

  1. Mi również przeszkadzają imiona, al głównie w polskich książkach, które są nad gminnie zdrobniałe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, błędów baaardzo nie lubię, tak samo jak opisów, które są moją zmorą od wielu lat. Wołacze także mnie śmieszą, bo często jest to tak nienaturalne, że aż boli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja ma tak samo. Imiona zagraniczne strasznie mi się początkowo mylą, szczególnie jak mam do czynienia z dużą ilością bohaterów. Też nie lubię zbędnych opisów i niepotrzebnych wątków. Te wołacze i nieliczne literówki średnio mi przeszkadzają :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie błędy w druku bywają irytujące, ale potrafię przymknąć na to oko ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wołacze w książkach to tragedia. Szczególnie jeszcze jak w tłumaczeniu jest też odmienione zagraniczne imię. Pierwszy przykład z ''Collide'', przez co ciężko czytało mi się książkę - ''Gavinie chodź tu'', ''Dobrze Dillonie''. O ludzie sto razy lepiej brzmiałoby ''Chodź tu Gavin'', czy ''Dobrze Dillon''. Bardzo nie lubię tego w książkach. Jeśli chodzi o opisy, zgadzam się. Kiedy dwie postaci się spotykają i kiedy ja chcę przeczytać na przykład zdanie co poczuł bohater, to zamiast tego dostaję opisy ulicy, drzewa, pogody i ubrań. A co mnie to obchodzi, skoro to nie istotne a za minutę i tak będzie opis czegoś innego.
    Jeśli chodzi o literówki to nie przeszkadzają mi w ogóle - o ile oczywiście nie są co w drugim zdaniu.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiele zależy od korektora. Jeśli czytam książkę, w której na każdej stronie coś się trafia - literówka, zjedzona literka, przecinek czy zła odmiana - mam wrażenie, że nie miał zbyt wiele czasu na poprawienie tej książki... :) Korektorzy to też ludzie, ale w końcu to ich praca. Problem pojawia się zapewne w sytuacji, kiedy doba nie chce się rozciągnąć, a książek do poprawy przybywa ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze błędy merytoryczne. I niedbałość - że na przykład na jednej stronie bohaterka nosi czerwoną spódnicę, a za 5 kolejnych nagle ma zielone spodnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Najgorsze są wolacze i odmiana imion zagranicznych. Jest to niepotrzebne i irytujące

    OdpowiedzUsuń

Daj znać, co sądzisz o wpisie!