Poprosiłam kilku
korektorów o to, by powiedzieli, jak widzą swoją pracę i czy według nich każdy
może poprawiać błędy. Oto ich odpowiedzi:
Wybiła północ. W
wielu domach na świecie nastolatki, studenci, młode mamy
i pracownicy korporacji siedzą opatuleni kołdrą i przy świetle nocnej lampki
czytają swoje ulubione powieści. Części z nich pewnie marzy się, żeby na tym
zarabiać. Pewnie kilkorgu przeszło przez myśl, żeby dorobić sobie jako
korektor. A niektórzy może chcą się poświęcić tej pracy na pełen etat.
Tymczasem zawodowy
korektor pije trzecią tego dnia kawę. Minęła północ. Korektor musi dziś jeszcze
przeczytać co najmniej 30 stron. Inaczej nie uda mu się oddać książki na czas.
Gdyby czytał wieczorną powieść, pewnie zajęłoby mu to 20–30 minut. Ale on
spędzi dziś nad książką jeszcze ze dwie godziny. Musi czytać dokładnie,
dostrzec każdy znak. Musi sprawdzić w słowniku albo w Internecie każdy zapis i
każdą informację, co do których ma wątpliwości. Tylko wtedy będzie miał
pewność, że niczego nie przeoczył.
Nie, nieprawda –
korektor nigdy nie będzie miał pewności, że perfekcyjnie wykonał swoją pracę.
Nie w przypadku długich tekstów. Ten zawód potrafi przyprawić o kompleksy. Im
więcej wiesz, tym większą masz świadomość, jak wiele jeszcze przed Tobą. Wiedza
o ortografii i interpunkcji wyniesiona ze szkoły to tylko początek długiego
procesu poznawania języka polskiego. I to właśnie za wytrwałość w podążaniu tą
drogą swoje wynagrodzenie otrzymuje korektor. Nie za czytanie do poduszki.
Zwieńczeniem jego starań jest ujrzenie swojego nazwiska na stronie redakcyjnej
książki. Ale do tego trzeba lat pracy. Pracy, która nie zawsze jest
przyjemnością.
Ewa Popielarz, ewapopielarz.pl,
www.facebook.com/popielarzewa
Obecnie
korektą zajmuję się dorywczo, jednak pracowałam jako korektor w dużym
dzienniku. Każdego dnia trafiały do nas dziesiątki artykułów, każdy z
deadline’em od „za 5 minut” do „za 10 godzin”. Korekta tekstu musiała być więc
i szybka, i niezwykle precyzyjna. Presja czasu robi swoje, dlatego też należy pamiętać,
że błędy w dziennikach zdarzają się częściej niż w książkach. Tym bardziej że
praca korektora w gazecie wygląda tak: najpierw czyta się tekst na komputerze,
następnie jest on łamany na tzw. składzie redakcyjny i przekazywany do drugiej
korekty już na papierze. W tym momencie wkracza inny korektor (to ważne, bo ta
sama osoba mogłaby przeoczyć ponownie błąd, którego nie wyłapała na
komputerze), który nakłada poprawki, zwykle kosmetyczne, takie jak
nieprawidłowo sformatowany wyimek czy błędnie przerzucona sylaba itp. Brzmi
idealnie, ale pamiętajmy: czas nas goni, a do tego gdzieś pomiędzy wkracza
redaktor – coś dopisze, doda od siebie, wyrzuci jakieś zdanie lub jego
fragment. Często robi to tuż przed przesłaniem tekstu do druku, gdy nie ma już
możliwości, by korektor sprawdził, czy te zmiany są słuszne lub nie powodują
problemów z interpretacją tekstu.
Czy
to praca dla każdego, kto dba o poprawność językową? Niekoniecznie. Gdy
zaczęłam zajmować się korektą, byłam studentką filologii polskiej. Językoznawstwo
to był mój konik, a jako fakultet wybrałam edytorstwo. Wydawałoby się, że
trudno o lepsze przygotowanie do tego zawodu. Nic bardziej mylnego – niemal
wszystko, co wiem o korekcie tekstów, to wynik pracy w gazecie. Nie studiów!
Poprawne stawianie przecinków i pisanie „nie” z przymiotnikami łącznie to tylko
drobiazgi. Korektor stale szuka, interpretuje sens zdania (kiedy piszemy
„coby”, a kiedy „co by”?), dowiaduje się rzeczy, o których nie miał pojęcia
(pamiętam mój szok dot. tego, że puf jest pufem, a nie pufą). Stale siedzi z
nosem w słownikach i śledzi zmiany w języku, których jest niemało. To praca,
którą sama widzę jako trudną i nieraz żmudną, ale niezwykle przyjemną.
Porównałabym to z myciem okien. Niby wydają się czyste na pierwszy rzut oka,
ale gdy się przyjrzymy, możemy zauważyć smugi, odciski palców, niedoczyszczone
brzegi szyby. Korektor „pucuje” tekst z takich drobiazgów. By czytanie było już
wyłącznie przyjemnością.
Patrycja Dzierkacz
Korektorem zostałam
z przypadku i do dziś nie wiem, czy wpływ na to miało moje blogowanie (kreatywa.net), czy jednak studia polonistyczne. Fakt jest taki, że
znalazło się wydawnictwo, które zaproponowało mi tego typu pracę, potem jego
śladem poszło kolejne i w ten sposób na dobre zadomowiłam się w branży.
Czy jest to praca
satysfakcjonująca? Na pewno. Miło jest widzieć efekty swojego zaangażowania na
księgarnianych półkach. Czy jest łatwa? Nie do końca – wymaga bowiem pełnego
skupienia, dobrego oka, skrupulatności i dociekliwości. Stałe poszerzanie
wiedzy jest również niezbędne, podobnie jak studiowanie dobrych słowników i
czytanie literatury.
Korektor musi nie
tylko znać wszelkie zasady (np. ortograficzne, gramatyczne czy interpunkcyjne),
ale też na bieżąco aktualizować swoją wiedzę, a jeśli czegoś nie wie – powinien
wiedzieć, gdzie szukać odpowiedzi i rozwiązań. Nie da się nauczyć wszystkiego i
nie da się pracować ze słowem, jeżeli nie nadąża się za zmianami, jakie
zachodzą w polszczyźnie. Ta praca wiąże się więc z nieustanną nauką, o czym z
pewnością nie każdy wie.
Znam korektorów,
którzy kończyli studia inżynierskie i świetnie sobie w tej pracy radzą, znam i
absolwentów edytorstwa, którzy minęli się z powołaniem i nie potrafią się
odnaleźć w roli korektora czy redaktora. Kiedy więc ktoś pyta mnie, czy trzeba
być absolwentem polonistyki, aby zostać korektorem, odpowiadam: nie. Natomiast
studia te na pewno są w branży książkowej przydatne i sama drugi raz poszłabym
tą samą ścieżką, jaką wybrałam po maturze.
Kocham tę pracę na tyle,
że postanowiłam otworzyć firmę, zajmującą się właśnie m.in. korektą i redakcją
tekstów. To ciekawe, inspirujące zajęcie, które daje mi poczucie misji oraz
ogrom satysfakcji. Jest też trochę stresujące, bo zaliczona wpadka zostaje
utrwalona na papierze na zawsze.
„Przecież dużo czytam”, „Stawianie przecinków zależy od
indywidualnego wyczucia”, „Miałam piątkę z polskiego”, „Zawsze się tak mówiło”,
„Sienkiewicz tak napisał” — to wszystko znane (aż za dobrze!) frazesy, którymi
posługują się chętni do korekty. W wielu grupach skupiających redaktorów często
można znaleźć ogłoszenia typu: „Sporo czytam, chętnie poprawię teksty, to dla
mnie przyjemność”.
Nikogo nie dziwi, że budowlaniec i fryzjer posiadają
kwalifikacje do wykonywania swojego zawodu. W przypadku korekty ekspertami
zdają się jednak wszyscy. Każdy ukończył elementarne etapy edukacji, a jego
polonistka mówiła tak i tak — w związku z tym jest to jedyny poprawny sposób
zapisu. I owszem, w tak wyglądającym świecie redaktorzy muszą nauczyć się
odpuszczać — branie udziału w dyskusjach z osobami, których nie da się
przekonać żadnym racjonalnym argumentem, bo przecież w szkole tak mówili, nie
ma większego sensu, a może skończyć się szkodą dla higieny psychicznej.
Dlatego tak ważne jest zrozumienie kilku podstawowych
rzeczy. Jeśli sporo czytasz, to dobrze, ale nie czyni cię to korektorem. Byłeś
świetny z polskiego? Znakomicie, ale przeczytaj zasady pisowni z najnowszego
wydania słownika ortograficznego. Znajdziesz tam takie cuda, o których nie
słyszałeś, bo nie słyszał o nich każdy (a od czasów Twojej podstawówki zmieniło
się też sporo), ale to Ty musisz poprawić ich tekst. Przyjrzyj się problemom z
polszczyzną — odwiedź stronę dowolnej poradni językowej (najbardziej ceniona
jest ta PWN-u) i poczytaj pytania i odpowiedzi. Pewnie niejednokrotnie
wykładnia Cię zaskoczy.
Wszystkiego nie da się zapamiętać, ale będzie wiadomo, gdzie
szukać. Profesjonalni korektorzy nie tylko pracują z wydawnictwami
poprawnościowymi, ale także często mają wątpliwości, których one nie
rozwiązują. Szukają więc dalej, konsultują się. A to wszystko w różnych trybach
pracy, na przykład korekcie ręcznej (znaki korektorskie!) na kartce papieru.
Pamiętaj też, że nawet studia polonistyczne nie dają pełnych
kwalifikacji korektorskich. Wielu absolwentów filologii polskiej uzupełnia
swoje doświadczenie kursami czy studiami podyplomowymi z zakresu redakcji
tekstów czy edytorstwa. Niektórzy sporo praktykowali pod okiem doświadczonych
redaktorów językowych. Praktyczna znajomość zasad i anielska cierpliwość to
chyba najważniejsze warunki, by zostać korektorem. Zamiłowanie do czytania i
inne cechy decydować mogą jednak o tym, czy będziesz dobrym redaktorem.
Porządna korekta to nie, jak uważają niektórzy, pobieżne
przejrzenie tekstu, tylko wnikliwe przeczytanie go, nawet nie zdanie po zdaniu,
tylko słowo po słowie, litera po literze (literówki!). Czytanie ze wzmożoną
czujnością. To odpowiedzialna i czasochłonna praca, dlatego musi kosztować.
Ktoś nie śpi, by Twój tekst poprawnie zredagowany przeczytać mógł ktoś.
Niewielu przejdzie tę drogę, niewielu porządnie zredaguje
tekst pierwszej książki, której korektę im zlecono. Potrzeba więc cierpliwości.
I naprawdę trzeba lubić tę robotę. A przede wszystkim — nie bać się oddawać
swojego tekstu specjalistom, profesjonalnym korektorom i redaktorom. Nie
ugryzą, poprawią.
Tomasz P. Bocheński, wiele-kropek.pl
Bardzo podziwiam osoby pracujące w korekcie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy tekst :) Sama kiedyś byłam mocno zainteresowana korektą, edytorstwem. Niestety obecnie zeszło to na dalszy plan.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Cieszę się, że mogłam dołożyć do artykułu swoje trzy grosze :) Zgadzam się ze wszystkimi wypowiedziami - korektor uczy się w praktyce, nie na studiach. Praca nie jest łatwa, ale daje miemałą satysfakcję. A przeczytanie dużej liczby książek wcale nie robi z owego czytelnika korektora.
OdpowiedzUsuńDobrzy korektorzy cały czas są w cenie. Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty - jeśli marzy się o takiej pracy :)
;)
OdpowiedzUsuńCo ciekawe, gdy korektor się sprawdzi, to tego nie widać, ale jak pójdzie mu źle, to od razu cisną się gromy. To jak ze sprzątaniem w domu. Nikt jak wchodzisz nie wie, ile pracy się włożyło, ale brud zobaczy każdy ;)
OdpowiedzUsuńFantastycznie się uzupełniliśmy. Jedna praca, różne punkty widzenia i doświadczenia, a wnioski wychodzą z tego takie, że z każdym z wypowiadających się muszę się zgodzić.
OdpowiedzUsuńDziękuję za możliwość udziału w tym projekcie :)
Korekta to wręcz syzyfowa praca. Wiem, że sama bym w niej na pewno nie wytrwała: mogę coś sprawdzić "na oko", gdy mam czas, dla znajomego. Ale gdybym miała poprawiać książkę mającą ze 300-400 stron... chyba coś by mnie trafiło. Pomijam, że moja wiedza nt. języka polskiego dalej jest bardzo mała.
OdpowiedzUsuńNie powiem, ciekawy wpis ;) Mam zamiar pracować jako korektor i redaktor. Zmienił trochę moje spojrzenie na ten zawód, ale bynajmniej nie zniechęcił mnie do wykonywania go.
OdpowiedzUsuńRównież zastanawiałam się kilka razy nad podjęciem działań w tym kierunku. Na szczęście zdaję sobie sprawę, że moja wiedza językowa jest zbyt uboga i póki co, nie porywam się z motyką na słońce. :)
OdpowiedzUsuńWszyscy taką mieliśmy na początku :) Tego zawodu nie da się nauczyć inaczej, jak tylko w praktyce.
Usuń