Autor: Suzanne Collins
Tytuł: Wschód słońca w dniu dożynek
Wydawnictwo: Must Read
Czas trwania: 11 godz. 12 min
Wschód słońca w dniu dożynek skupia się na 50. Głodowych Igrzyskach, w których bierze udział szesnastoletni Haymitch Abernathy, trybut z Dwunastego Dystryktu. W tle narasta napięcie polityczne w Panem – coraz wyraźniejsze stają się oznaki niezadowolenia i pierwsze zalążki buntu wobec Kapitolu. Haymitch, zmuszony walczyć o życie, szybko orientuje się, że prawdziwe niebezpieczeństwo nie kryje się w ostrzach innych trybutów, lecz w bezwzględnej machinie władzy, dla której ludzkie istnienia są jedynie narzędziem propagandy.
Wschód słońca w dniu dożynek to kolejny tom z serii Igrzyska Śmierci Suzanne Collins. Tym razem cofamy się do czasów, w których to przyszły mentor Katniss staje na arenie i walczy o życie. Pierwszoosobowa narracja w wykonaniu młodego Haymitcha tak różna jest od tego, co znamy z filmów i późniejszych powieści. Haymitch to romantyk, zakochany w swojej dziewczynie nastolatek, który dba o innych i potrafi grać tak, by inni widzieli w nim kogoś innego. Nie jest zblazowany ani nie poddaje się - do tego dochodzi znacznie później, a ten tom ma nam pokazać w jaki sposób.
Miałam wobec tej książki naprawdę wysokie oczekiwania – Ballada ptaków i węży bardzo mi się podobała, wciągnęła mnie zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie. Perspektywa poznania przeszłości Haymitcha wydawała się strzałem w dziesiątkę: w końcu to jedna z najciekawszych i najbardziej tajemniczych postaci cyklu. Niestety, Wschód słońca w dniu dożynek nie spełnił tych nadziei. Zamiast spójnej, trzymającej w napięciu opowieści otrzymałam narrację rozproszoną, zbyt mocno obciążoną dodatkowymi wątkami, które nie pozwalają wybrzmieć głównemu tematu.
Potencjał był ogromny – przeszłość Haymitcha, jego własne Igrzyska, pierwsze momenty rodzącej się rebelii – wszystko to aż prosiło się o intensywne, pogłębione ukazanie. Tymczasem autorka zdaje się próbować „przedobrzyć”: wrzuca do jednego worka liczne odniesienia do historii Panem, genezy ruchu oporu, intryg politycznych Kapitolu i postaci znanych z innych tomów. Brakuje jednak czasu, by któremukolwiek z tych wątków poświęcić należytą uwagę. Wszystko ślizga się po powierzchni – dostajemy zarys, ale nie pełnokrwiste opowieści. W efekcie zamiast intensywnej, osobistej historii Haymitcha, otrzymujemy fragmentaryczny kolaż scen, w którym napięcie rozmywa się w nadmiarze szczegółów.
Same Igrzyska, które powinny być sercem tej powieści, stanowią zaskakująco mały fragment książki. Owszem, bywają brutalne, mocne i chwilami bardzo obrazowe, ale giną w gąszczu politycznych rozgrywek oraz powtarzających się konfrontacji z prezydentem Snowem. Zabrakło mi emocjonalnej głębi i skupienia na wewnętrznych przeżyciach bohatera. Chciałabym poczuć jego strach, determinację i ból – a dostałam raczej chłodny zapis zdarzeń.
Jeśli chodzi o audiobook – tutaj mam same dobre słowa. Filip Kosior, jak zwykle, udowadnia, że jest mistrzem interpretacji. Potrafi wydobyć z tekstu napięcie tam, gdzie fabuła go nie dostarcza, umiejętnie oddaje emocje bohaterów i sprawia, że nawet nużące dialogi brzmią żywiej. To jego interpretacja sprawiła, że dotrwałam do końca – w wersji papierowej prawdopodobnie odłożyłabym książkę w połowie.
Podsumowując: Wschód słońca w dniu dożynek miało szansę stać się jedną z najważniejszych części uniwersum Igrzysk śmierci, ale w mojej ocenie to niewykorzystany potencjał. Zbyt wiele wątków, za mało pogłębienia, zbyt mało czasu poświęconego temu, co naprawdę istotne. Fani serii mogą po nią sięgnąć z ciekawości, ale muszą być gotowi na poczucie przesytu i rozproszenia. Dla mnie była to podróż wypełniona obietnicami, które ostatecznie nie zostały spełnione – i choć lektor zrobił wszystko, by tę historię ożywić, w pamięci pozostanie mi głównie poczucie niedosytu.
Audiobooka wysłuchałam dzięki Audiotece.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Daj znać, co sądzisz o wpisie!