Autor: Sofokles
Tytuł: Filoktet
Sofokles to jeden z największych greckich tragików. Stworzył
wiele dzieł, część z nich zna każdy z nas: „Król Edyp” czy „Antygona”. Ja
sięgnęłam po jego przedostatnią sztukę, a mianowicie po „Filokteta”.
Datowana na 409 rok p.n.e. tragedia przedstawia dzieje nie
tyle tytułowego bohatera, co syna Achillesa, Neoptolemosa. Dostaje on zadanie
od swojego przełożonego, Odyseusza, by zabrać magiczny łuk Filoktetowi. Tylko w
ten sposób będzie można pokonać Troję. Chłopak staje przed trudnym zadaniem:
musi odrzucić wszystkie swoje dotychczasowe poglądy i podstępem zdobyć broń.
Dręczą go jednak niepewności, czy jest to dobry pomysł – kłamstwo, którego musi
się dopuścić wcale mi się nie podoba.
Młody i naiwny Neoptolemos udaje się zatem na wyspę, gdzie
przed dziewięcioma laty został zostawiony Filoktet i zdobywa jego zaufanie.
Dalej sprawy zaczynają się jak zwykle komplikować.
Tragedia ta jest zawiła i ciekawa. Pierwszym wątkiem, który
rzuca się w oczy to wątek polityczny. Odyseusz potrzebuje łuku by móc wygrać
wojnę trojańską. Przy okazji pojawia się wiele nazwisk ważnych postaci jak np.
Achilles.
Drugim ważnym wątkiem jest cała postać Neoptolemosa. To
młody mężczyzna, który musi wybrac po której ze stron się opowiedzieć: czy
podstępem zdobyć zaufanie Filokteta by odebrać mu łuk, czy pomóc mu wydostać
się z wyspy tak jak mu to obiecał. Chłopak staje przed dylematem moralnym, komu
być wierny. Przy wielu okazjach wydaje się być naiwny – ufa Odyseuszowi, ale
nie podoba mi się to co ma zrobić, a później zaczyna żałować biednego kaleki
Filokteta i staje po jego stronie. Jak cała sprawa się kończy? Oczywiście boską
interwencja, co wydaje się być nieco naciągane i na siłę.
Pobocznym wątkiem jest też sprawa wojny trojańskiej. Niby w
tle, ale tak naprawdę to o nią głównie tu chodzi. Cała sprawa bowiem toczy się
w cieniu tego wydarzenia. To dlatego Odyseusz zawitał na wyspę, bo wiedział, że
zgodnie z przepowiednią bez magicznego łuku nie zdoła wygrać wojny. To właśnie
przez tę bitwę Filoktet został zesłany na wyspę.
Całość utworu jest spójna. Bardzo mało didaskaliów, chór
ciekawie dodaje swoje partie. Jedyna zbędna rzecz, która pojawia się w tragedii
to Herakles.
Język momentami wydawał się być trudny. Wiele form pisowni
wyszło już z użycia („jakie-m”), wiele słów obecnie zmieniło znaczenie. Ale
ogólny sens załapie każdy, kto skupi się na utworze.
Na końcu dołączono wyjaśnienia, które ponumerowano zgodnie z
linijkami tekstu. Przy każdym z nich jest gwiazdka, która daje nam do zrozumienia,
że można przenieść się na koniec tekstu by rozwiać wszelkie wątpliwości.
Tragedia okazała się być przyjemną lekturą na wieczorne
odprężenie. Nie mogę jednak podać ani jakiego wydawnictwa ona jest, ani ile ma
dokładnie stron, gdyż mam ją skserowaną od znajomej, stąd jest kompletnie
wyrwana z kontekstu. Nie mniej jednak polecam.
Idealna książka do wyzwania "Tydzien bez nowosci" .. To dopiero staroć! I to dobry staroć!:D
OdpowiedzUsuńostatnio czytałam antygonę sofoklesa, ale tylko dlategoże to lektura, nie mniej jednak bardzo mi sie spodowała ;)
OdpowiedzUsuńzapraszam do obserwowania ;) http://littleconfusionblog.blogspot.com
"Antygona" i "Król Edyp" to były jedne z bardziej znośnych lektur szkolnych : )
OdpowiedzUsuńLubię czasami coś takiego poczytać, ale ostatnio miałam niemiłą sytuację związaną z antykiem i teraz mnie nie ciągnie.
OdpowiedzUsuń