"Zombie survival" - Max Brooks



Autor: Max Brooks
Tytuł oryginalny: The zombie survival guide
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 428

http://www.sklep.zysk.com.pl/zombie-survival-podrecznik-technik-obrony-przed-atakiem-zywych-trupow.html

Max Brooks to specjalista od zombie. Jedną z jego pozycji, która wyszła w 2013 roku dzięki Zyskowi i S-ce, jest „Zombie survival”.

Zombie można zostać przez ugryzienie, czasem przez kontakt z zakażoną krwią lub inną wydzieliną. Zombie nie są wieczne – ich stan ciała wystarcza im na przeżycie do 5 lat. Na szczęście można je zabijać, chociaż są niesamowicie niebezpieczne. By to zrobić trzeba celować w mózg – to jedyny sposób, by skutecznie pozbyć się żywych trupów. Do tej pory nie mamy informacji o tym, jak inaczej z nimi walczyć. By zabić, trzeba użyć odpowiedniej broni – może to być nóż, maczeta, karabin albo pistolet. Najlepiej, by broń palna posiadała tłumik. Jeśli wybucha epidemia powinniśmy schronić się w odpowiednim miejscu – unikajmy miast, zatrzymujemy się raczej w zimnym klimacie, nie na pustyni. Obserwujmy zombie z drzew i bezwzględnie usuwajmy ciała trupów. Wojsko pomaga tylko w wypadku małych epidemii. Sami musimy o siebie zadbać, gdy przyjdą złe czasy.

Max Brooks stworzył podręcznik, który ma nam ułatwić przetrwanie w czasie apokalipsy zombie. Przytaczając odpowiednie fragmenty z różnych dokumentów, pokazał, że sytuacja ta nie jest niemożliwa. Zasugerował, że w przeszłości miały już miejsce tego typu sytuacje, a epidemie są skrupulatnie ukrywane przez społeczność. Jednak jeśli zastanowimy się przez chwilę, pooglądamy różne wiadomości w mediach, okaże się, że Brooks może mieć rację. Przecież nie od dziś wiemy, że na świecie zdarzają się dziwne i tajemnicze wypadki, zaginięcia, pojawiają się dziwne choroby… wszystko to jest tuszowane i bagatelizowane.

W książce znajdziemy podpowiedzi, jakiej broni użyć i w jakich okolicznościach. Dostajemy też informacje najbardziej podstawowe – co to jest zombie, jak go scharakteryzować, czym się wyróżnia. Zombie mają doskonały węch, ale przeciętny wzrok. Nie oddychają, żyją tylko dzięki wirusowi, który ich wskrzesił. Jak się przed nimi chronić? Oto główne pytanie tej książki.

Pozycja ta opisuje co powinniśmy zrobić, by przeżyć spotkanie z zombie. Oprócz odpowiedniej broni, trzeba też być czujnym i otaczać się osobami godnymi zaufania. Trzeba też mieć możliwość dostępu do świeżej wody, wybrać odpowiednie schronienie i przygotować się na różne ewentualności. Już dziś, nie czekając na epidemię, trzeba zacząć się przygotowywać – ćwiczyć nie tylko strzelanie, ale też ucieczkę, pakować odpowiednie rzeczy do plecaka i obserwować bacznie wszelkie media.

Czytając książkę, ma się wrażenie, że apokalipsa jest blisko. Autor traktuje swój temat całkowicie poważnie. Pokazuje przykłady, które znalazł w różnych książkach, wywiadach i artykułach. Potwierdzają one przypadki ataków zombie w przeszłości – pierwszy sprzed 60 tysięcy lat. Przykłady pochodzą z różnych miejsc i czasów, czasem są do nich dopasowane wypowiedzi świadków.

To faktycznie podręcznik, w dosłownym znaczeniu. Doskonałe kompendium wiedzy na temat zombie i obrony przed nimi. Autor pokazuje swoją wiedzę i zaangażowanie w sprawę żywych trupów i trzeba przyznać, że robi to doskonale. Pełno tu obrazków, ilustracji, które podpowiadają, o co właśnie chodzi. Oprócz tego język jest prosty, nieskomplikowany, zdania są krótkie i bez zbędnych ozdobników. Na dodatek wiele rzeczy opisano w punktach i podpunktach, co sprawia, że czyta się błyskawicznie.

Fantastyka aż kipi z tej lektury. Pozycja jest doskonale napisana, świetnie się ją czyta, na dodatek dobrze się przy tym bawiąc. To lektura dla fanów zombie, dla tych, którzy chcą zdobyć na ich temat wiedzę.

Komu polecam? Fanom fantastyki. Jeśli szukacie czegoś innego, niż powieść, to na pewno to wam się spodoba. To podręcznik przetrwania, potraktowany serio, który wniesie w wasze życie interesujące informacje, a być może i ochroni was przed… niebezpieczeństwem.


Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-KA:


"Co w mowie piszczy?" - Katarzyna Kłosińska



Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Publicat
Liczba stron: 272

publicat.pl/publicat/oferta/popularnonaukowe/co-w-mowie-piszczy-katarzyna-klosinska_66,2420,6583.html
Katarzyna Kłosińska prowadziła program w radiowej Trójce, gdzie mówiła o błędach w języku polskim. Po zebraniu tego materiału powstała książka „Co w mowie piszczy?”, którą wydała Grupa Wydawnicza Publicat w 2013 roku.

Niektóre błędy biorą się z przypadku – w pewnym momencie wyrażenia zaczęły tak, a nie inaczej funkcjonować w języki i tak już zostało. Stąd mało kto dziś wie, że powiedzenie „Polacy nie gęsi, iż swój język mają” oznacza fakt, że nie posługują się łaciną, a nie że mają zupełnie nowy język. Niektóre rzeczy weszły do mowy niedawno, jak np. SMS. Nadal jednak nie wiemy, czy go odmieniać, czy nie. Tak samo ze spolszczeniami nazw własnych. Autorka porusza też sprawę niewiedzy Polaków dotyczącej przysłów i powiedzeń. 

Książka jest pełna przykładów błędów, jakie robimy podczas rozmów. Są też przykłady nowych zjawisk – wchodzenia do języka zagranicznych słów, spolszczania tych już zastanych. Poza tym autorka sięga do przykładów, które już znamy, używamy, ale ich znaczenie jest nam obce – np. pantałyk.

Narrację prowadzi sama autorka, która opowiada o swoich doświadczeniach z pracą nad językiem. Prowadząc program radiowy, dostawała liczne pytania odnośnie form, które nurtowały słuchaczy. Często też w swojej książce przytacza pytania, które zadawali słuchacze.

Opis błędów jest ciekawy – zaczyna się od humorystycznego tytułu, potem następuje wyjaśnienie, skąd wzięła się dana rzecz w języku. Potem tłumaczy się błędy, podaje przykłady, czasem też porównuje do innych wypowiedzi.

Wielkim plusem jest krótki opis każdego problemu. Zawarto w nim najważniejsze informacje, które nie przytłaczają czytającego, ale dają mu jasny obraz sytuacji. Dzięki temu pojawiło się wiele problemów, a ich opisy nie są zbyt długie. Po drugie w niektórych przypadkach nie można się nie uśmiechnąć – tłumaczenie autorki nie jest poważne i nadęte, nie pokazuje ona swej wyższości nad czytającym. Ma wiedzę, przekazuje nam ją, ale nie jest przytłaczająca.

Wielu rzeczy można dowiedzieć się z tej książki. Nie tylko, jak się powinno mówić, ale też skąd w naszej mowie wzięły się konkretne przykłady. Ja sama czytając tę pozycję, zdałam sobie sprawę, że do tej pory o wielu sprawach nie wiedziałam, ba, nawet o nich nie myślałam.

Książkę czytało się szybko i przyjemnie. Jest napisana w ciekawy sposób, nie zanudza. Przy okazji wiele uczy. Mi osobiście było bardzo miło zobaczyć, że autorka posługuje się przykładem mojego miasta, by pokazać jeden z błędów. Może teraz ktoś oprócz mieszkańców Piaseczna będzie poprawnie odmieniać tę nazwę.

Komu polecam? Moim zdaniem książka jest warta uwagi. Każdy z nas powinien dbać o ojczysty język, a z wielu rzeczy nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to błędy, dlatego używamy ich dalej. Jeśli chcemy mówić ładnie i poprawnie, zerknijmy do tej pozycji.


Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Publicat:


"Na tropie bestii. Ferno, ognisty smok" - Adam Blade



Autor: Adam Blade
Liczba stron: 127

http://publicat.pl/oldpapilon/oferta/powiesci-dla-dzieci-od-6-lat/na-tropie-bestii.-ferno-ognisty-smok_63,2413,6576.html

Adam Blade jest autorem serii młodzieżowych książek „Na tropie bestii”. Pierwszą częścią cyklu jest „Ferno, ognisty smok”, którą wydała Grupa Wydawnicza Publicat.

Tom nie ma ojca. Wychowuje go wuj. Ich wioska przeżywa kryzys, dlatego wuj wysyła go do króla, by ten im pomógł. W zamku król dostaje informacje o bestii, która pali pola i wysusza rzeki. Chłopiec słyszy tę informację i nie może uwierzyć, że smok istnieje. Król z zaprzyjaźnionym czarodziejem wpadają na pomysł, by wysłać chłopca na wojnę z bestią. Wiedzą, że jego ojciec był odważnym wojownikiem, lecz nie chcą zdradzić nic więcej Tomowi. Chłopak dostaje konia, uzbrojenie i magiczną mapę. Po drodze spotyka Elennę, która staje się jego towarzyszką. Gdy odnajdują smoka, okazuje się, że wcale nie będzie tak łatwo zdjąć z niego urok, który rzucił na niego zły czarownik. Od tamtej chwili smok jest na usługach wroga królestwa i niszczy wszystko, co staje mu na drodze. Dzieci jednak nie poddają się i udaje im się zdjąć czar. Okazuje się, że to dopiero początek ich misji, istnieje bowiem więcej bestii, które są zaczarowane.

Książka jest krótka i dwuwątkowa. Pierwszy wątek to walka z bestią, drugi – ojciec Toma. Chłopak chce się czegoś o nim dowiedzieć, a podróż jaką odbywa może dać mu odpowiedzi na gnębiące go pytania.

Tom to odważny chłopak, który nie wahał się podjęcia trudnej misji. Elenna jest nie mniej odważna – świadczy o tym chociażby to, że przyjaźni się z wilkiem. To główne postaci książki. Interesujący jest także Aduro, czarodziej. Jego zdolności przedstawiono w małym stopniu, ale to postać, która być może zostanie jeszcze rozwinięta w innych częściach.

Język jest prosty, a zdania krótkie. Wielkim minusem jest jednak ułożenie tekstu. Na początku nie mogłam zrozumieć, co mi w nim przeszkadza. Okazało się, że chodzi o brak wyjustowania, co doprowadziło do rozjechania się całości. Być może dla innych nie jest to ważne, ja jednak jestem przyzwyczajona do tekstu kończącego się w tym samym miejscu w każdej linijce.

Plus to rysunki. Dokładne, bez koloru, same kontury. Są dość szczegółowe, ale nie zajmują całych stron, tylko wciśnięto je w tekst. To fajny zabieg. Na dodatek każdy nowy rozdział zaczyna się do obrazka z Tomem.

Następnym plusem jest dołączenie do książki kart z wizerunkami bohaterów serii. Zainstalowano je na skrzydełkach okładki, można je wyciąć nie robiąc książce krzywdy.

Na dodatek mamy tu wielki rozmiar czcionki, co na pewno ułatwi młodym czytelnikom zapoznanie się z lekturą.

Książkę czyta się błyskawicznie. To krótka opowieść, której ciąg dalszy znajdziemy w kolejnych częściach. Moim zdaniem to ciekawa pozycja, w sam raz dla dzieci, które dopiero zaczynają swoją przygodę z czytaniem.

Komu polecam? Tym, którzy chcą zarazić swoje pociechy czytaniem. Książka jest krótka, ma obrazki i dużą czcionkę. Dzięki temu czyta się ją z przyjemnością. Sama historia też jest interesująca. Pokazuje odwagę, poświęcenie i oddanie państwu. Ma też wątki fantastyczne, co może się spodobać małym czytelnikom. Jeśli chcecie dać pociechom książkę, która wciągnie ich i spodoba się, to na pewno będzie to ta książka.


Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Publicat:


"Dziennik smaków" - Marta Grycan



Autor: Marta Grycan
Wydawnictwo: G+J
Liczba stron: 247

http://www.gjksiazki.pl/ksiazki,1,21,740,dziennik-smakow.html

Marta Grycan znana jest głównie z portali plotkarskich. Od jakiegoś czasu dzieli się jednak z nami czymś zupełnie innym, niż życiem osobistym. Pisze książki o swojej pasji – gotowaniu. Jedną z takich pozycji jest „Dziennik smaków”, wydany przez G+J w 2013 roku.

Co wam się kojarzy z miesiącami? Pory roku? A jedzenie? Marcie właśnie to się kojarzy – opisuje w swojej książce dania, które pasują do odpowiednich miesięcy. Zimą są to dania jarskie, wiosną związane ze świeżymi ziołami i Wielkanocą, latem pełne warzyw, jesienią związane z ostatnimi dobrami, pełne przetworów. Ale to nie tylko dania sezonowe, to dania uniwersalne. Przede wszystkim ułożono je mocno tematycznie. Gdy nadchodzi Halloween spotykamy w przepisach Marty dynie, gdy zbliżają się walentynki – masę czekolady. Czasem opisuje ona też swoje przygody życiowe, wyjazdy, wspomina dzieciństwo i wtedy dopasowuje przepisy do tego faktu – np. podróż do Włoch owocuje w dzienniku przepisami m.in. na bruschettę. 

Jest to raczej rodzaj kalendarza niż książki. Niektóre kartki pozostawione są puste, by napisać coś od siebie, niektóre mają wytyczone to, co chce autorka, by się na nich znalazło. Czasem są to listy, czasem miejsce na zdjęcia. Wszystko jednak jest tylko tłem dla przepisów i opowieści Marty.

Przepisy są dość proste, niewymagające. Wydaje mi się, że większość z nich mogłaby wykonać każda pani domu. Na dodatek są dość uniwersalne, mimo że Marta dopasowała je do konkretnych miesięcy, czy świąt.
Zdjęcia, które zamieszczono w dzienniku pochodzą z archiwum prywatnego autorki. To różne sceny z jej życia, często pojawia się na nich z rodziną. Oprócz tego są fotografie jedzenia, które wygląda apetycznie i smakowicie. Naprawdę można poczuć się głodnym, gdy ogląda się te fotografie.

Język jest prosty, a autorka jest sympatyczna. Zachowuje się raczej, jakby pisała blog, albo właśnie dzienniko-kalendarz, a nie książkę. Wbrew pozorom to ciekawy zabieg, który nadaje książce charakteru. Pojawiają się też uśmieszki, które przybliżają nam autorkę, obdzierają ją z anonimowości. Bardzo dobry zabieg. Podobało mi się również, że Marta opisywała swoje życie, nie skupiała się tylko na jedzeniu.

Moim zdaniem książka jest ciekawa. Przepisy i historie autorki są wyważone. Zdjęcia są piękne, naprawdę dobrze się je ogląda. Poza tym książka jest bardzo dobrze wydana. Papier, okładka, jakość fotografii zachwyca. 

Komu polecam? Tym, którzy szukają prezentu dla bliskich amatorów kuchni. Znajdziecie tu przepisy na dania mniej lub bardziej wykwintne, ale na pewno coś wam wpadnie w oko. ja mam ochotę spróbować kilku z zaproponowanych przez autorkę potraw, ciekawa jestem czy w moim wykonaniu będą równie apetycznie wyglądać.

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa G+J: