Level up czy game over? – High score: Złota era gier

 

Podczas oglądania sześciu odcinków miniserialu cofamy się do lat 70. Poznajemy pierwsze gry, ich twórców, dowiadujemy się, skąd czerpali inspiracje. Pokazuje się widzowi automaty do gier i stopniowe przechodzenie gier na konsole i komputery. Serial prezentuje różne tytuły, które były przełomowe dla branży. Jest mowa o Mario, Sonicu, Final Fantasy czy Doomie. Mamy też okazję dowiedzieć się więcej na temat turniejów gier, rozwoju esportu i dawnych mistrzów, którzy tytuły zdobywali w nastoletnim wieku.

Serial ma na celu pokazanie historii jednej z najbardziej dochodowych branży na świecie. Gry były popularne już w latach 70. Początkowo królowały na automatach, później podbijały domowe zacisze, przechodząc na konsole i komputery. Widz ogląda, jak dawniej tworzono gry i jak bardzo przełomowe okazywały się niektóre innowacje. Jest też cała otoczka związana z tworzeniem nowych tytułów – pokazuje się chwyty marketingowe, sprawy sądowe, naruszenie praw autorskich, a także popularność, jaką zdobyły w krótkim czasie gry.

W dokumencie występują prawdziwe osoby związane z branżą. Przeprowadza się z nimi wywiady, zdradzają tajniki swojej pracy i wspominają dawne lata. Nie jest to jednak sztuczna forma rozmowy. Przerywa się ją wstawkami z gier i animacjami w stylu dawnych tytułów. Są też materiały archiwalne, które prezentują m.in. turnieje gier czy reklamy telewizyjne.

Twórcy chcieli podejść do tematu kompleksowo, jednak mam wrażenie, że zatrzymali się w opowiadaniu historii w połowie. Nie wyczerpali tematu, chociaż trzeba przyznać, że prezentacja tych dwudziestu lat wypadła całkiem dobrze. Zabrakło mi kilku smaczków, które by jeszcze bardziej ubarwiły ten serial. Trzeba przyznać, że można ten temat pociągnąć – od lat 90. do obecnych – ale to wymagałoby co najmniej dwóch kolejnych sezonów. Nie da się wszystkiego upchnąć w sześciu czterdziestominutowych odcinkach, ale i tak wyszło nieźle.

Minusem produkcji jest prezentacja chronologiczna wydarzeń. Odniosłam wrażenie, że twórcy skaczą po linii czasowej, przerywają jakąś wypowiedź, by pokazać coś innego. Trochę mnie to męczyło. Gdyby jeszcze zawsze miało to jakiś sens, na przykład cofanie się w celu pokazania pierwowzoru, ale czasem trudno się było go doszukać.

High score to gratka dla fanów gier, lecz nie tylko. To przyjemny miniserial dokumentalny, w którym znajdziemy masę ciekawostek. Dobrze zrealizowany, wciągający, z pasjonującym tematem. Mnie oglądało się go z dużą przyjemnością i chętnie zobaczyłabym obraz na temat współczesnych produkcji. Może kiedyś się doczekamy.

Jak nie zostałam influencerką, Majka Nowak

Autor: Majka Nowak
Tytuł: Jak nie zostałam influencerką
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 256

Majka traci pracę i zastanawia się, jak teraz będzie zarabiać na życie. Odprawa pozwoli jej przez jakiś czas wypoczywać w domu, ale kobieta nie chce bezczynnie czekać na lepsze dni. Postanawia, że zostanie influencerką. Przecież to takie proste – zrobić zdjęcie albo nagrać filmik, wrzucić na Instagrama i kasa sama przyjdzie. Zakłada konta dla poszczególnych dziedzin i odkrywa blaski i cienie pracy influencera. W którym temacie pójdzie jej najlepiej? Fit? A może profil urodowy będzie lepszy?

Jak nie zostałam influencerką Majki Nowak to powieść obyczajowa o ciekawej formie – narratorka i główna bohaterka zwraca się do czytelnika, zdaje sobie sprawę z jego obecności. Jest szczera, chociaż nie chce się przyznać do swojej wagi, powody wyjaśnia bardzo skrupulatnie i rzeczowo. Majka jest zabawna, zna swoje wady, lubi wino i pizzę, a także seriale i wypoczynek na kanapie. Nie jest to ideał, który możemy podziwiać na typowych profilach influencerskich.

Powieść pokazuje zmagania z różnymi tematami, w których Majka chce zabłysnąć. Kobieta wpada na kolejne pomysły dotyczące tego, co może pozwolić jej zostać influencerką. Najpierw sprawdza konkurencję, wyciąga wnioski, inspiruje się, a potem zabiera do roboty. Profile, które zakłada, mają sprawić, że współprace zaczną napływać z każdej strony, a ona zacznie zarabiać na dodawaniu zdjęć na Instagrama. Przerabia różne tematy: fit, urodę, modę, jedzenie, seriale, a nawet podróże. W międzyczasie zmaga się z topniejącymi oszczędnościami, brakiem pracy, nowych obserwatorów i sukcesów.

Trzeba przyznać, że książkę czyta się z lekkością. Ma nieco ponad 250 stron, więc to lektura na jeden wieczór. Jest w niej kilka zabawnych scen. Najbardziej dowcipnie wypada jednak sama bohaterka. Jest nieporadna, ma wady i się z nimi nie kryje. Mówi o tym, że nie jest już najmłodsza ani najpiękniejsza, jest sama, ale nie narzeka na to, nie skarży się, raczej podchodzi do tego na luzie. Każdy ze swoich projektów traktuje poważnie, ale jakoś nic jej nie wychodzi. Jej sposób opowiadania o tym jest zabawny, można się uśmiechnąć podczas czytania. Niemniej odniosłam jednak wrażenie, że Majka trochę odstaje od rzeczywistości. Po pierwsze już samo podejście do zostania influencerką zdradziło jej brak wiedzy o tej dziedzinie i branży. Kolejne pomysły, które wpadały jej do głowy, nie miały nic wspólnego z jej pasją, było to raczej udawanie i tworzenie sztucznej rzeczywistości. Trochę mnie to rozczarowało.

Rozczarowująca była też schematyczność. Pierwsze rozdziały były ciekawe, ale potem kolejne miały ten sam styl, bohaterka działała identycznie. Nie było w tym świeżości, czułam, że wszystko się powiela, zmienia się tylko temat. Szkoda, bo można było pokazać nieco inaczej poszczególne branże, którymi interesowała się bohaterka.

Jak nie zostałam influencerką to lekka powieść, z którą można przyjemnie spędzić wieczór. Nie przytłoczy nas wątkami pobocznymi, czyta się szybko, jednak po czasie schematyczność może męczyć, tak samo jak podejście bohaterki do kariery influencerki. Jeśli jednak nie wymagacie od powieści zbyt wiele, będziecie się dobrze bawić.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Filia.


 

Cykl życia książki w bibliotece

Zastanawialiście się kiedyś, jaką drogę musi przebyć książka, nim trafi na biblioteczną półkę? Założę się, że nie. Pomyślałam, że pokażę wam, jak ta trasa przebiega „od kuchni”, w bibliotece. Szczegóły różnią się między instytucjami, jednak jest wiele punktów, które są wspólne. Wpis powstał w ramach akcji #wypożyczamzbiblioteki.

Zakup

Książkę najpierw trzeba kupić, to rzecz naturalna. Biblioteki często mają konkretne księgarnie internetowe, w których robią zakupy. Są tam promocje i rabaty dla placówek kulturalnych, stąd też można nabyć więcej za mniej. Zazwyczaj dokonuje się większego zakupu – kilkunastu pozycji. Książki trafiają następnie do opracowania.

Dar

Czasem biblioteki otrzymują książki w darze. Pochodzą one od czytelników, wydawnictw, samorządów, a czasem od innych bibliotek. Można je też wygrać w ramach projektów. Te książki też podlegają wpisaniu do systemu, gdzie zaznacza się często sposób nabycia jako „inne” lub „dar”.

Opracowanie

Zajmuje się nim albo bibliotekarz pracujący w danej placówce, albo – jeśli w bibliotece istnieje taki dział – dział opracowania. Na czym polega to zajęcie? Po pierwsze należy sprawdzić, czy dostarczono wszystkie pozycje, ułożyć je alfabetycznie i policzyć. Następnie wpisuje się je do systemu lub księgi papierowej (chyba coraz rzadziej. Nadaje się im sygnatury, czyli wskazuje, w którym miejscu będą stały i do jakiego działu należały np. że będzie to literatura polska lub dział z medycyną, a może książka z poziomu II, czyli dla młodszych czytelników. Następnie książki otrzymują pieczątkę i numer inwentarzowy. Coraz częściej pozycje mają też naklejki z kodem, które widzicie na okładkach. Dzięki temu łatwiej je zaczytać do systemu.

Wprowadzanie do systemu

Idealnie dla bibliotekarza, gdy opis (elektroniczna informacja na temat wybranej pozycji z danymi o niej) danej książki został już stworzony w systemie. Czasem jednak pracownik musi stworzyć opis od podstaw lub poprawić istniejący. Dla czytelnika nie ma to znaczenia, bo najczęściej bierze książkę z półki, jednak dla bibliotekarzy poprawny opis jest bardzo ważny. Zawiera nie tylko imię i nazwisko autora, tytuł pozycji, lecz także hasła, które opisują książkę, informacje na temat wydania, numer ISBN, często też nazwę serii czy krótkie streszczenie. To wszystko ułatwia potem czytelnikom wyszukiwanie książki w katalogu internetowym.

Prace techniczne

Poza pieczątkami, nadaniem numeru i naklejeniem kodów, książki przechodzą jeszcze inne prace techniczne. Są wśród nich okładanie w folię, jeśli w danej bibliotece się ją stosuje, a także naklejanie sygnatur na grzbiet książki. Niektóre biblioteki umieszczają na okładkach też informacje na temat tomów, opisują serię czy gatunek książki.

Gotowa do odbioru

Po zakupie, wprowadzeniu do systemu, opieczątkowaniu i ofoliowaniu książka może już trafić na biblioteczną półkę. Proces wygląda na prosty i krótki, jednak czasem podczas wprowadzania do zbiorów można napotkać problem na przykład należy samodzielnie stworzyć opis, co wymaga skupienia. Czytelnik widzi książkę na ostatnim etapie, czyli w momencie, gdy może ją wypożyczyć. Jednak zanim po nią sięgnie, lektura musi przejść przez kilka rąk.

Seria Strrraszna historia

 

Jak przekonać dzieci do poznawania historii? Jak zainteresować je dawnymi czasami? Wystarczy podsunąć im serię Strrraszna historia.

W serii mamy książki opowiadające o konkretnych społecznościach („Ci…”) i o czasach („To…”). Są to pozycje popularnonaukowe dla najmłodszych. W każdej części przedstawia się jeden temat, starając się pokazać go w miarę kompleksowo, ale nie przeładowując tym samym książki informacjami. Na przykład w książce o Grekach mówi się nie tylko o historii starożytnej, lecz także obyczajach, tradycjach, wierzeniach. Tak samo w książce o średniowieczu – przedstawia się ideę feudalizmu, mówi o zarazach, rycerzach i buntach chłopów. Wszystko to przekazane tak, że nawet najmłodsi nie będą mieli problemu ze zrozumieniem sensu tych tematów.

Książki z serii Strrraszna historia nie są podręcznikami historycznymi. To raczej zabawna i dowcipna wersja przekazywania faktów na temat tego, co działo się dawniej. Pełna ciekawostek i humoru seria ma na celu zaprezentowanie różnych tematów w taki sposób, by najmłodsi się nie nudzili, a mogli się czegoś dowiedzieć. Seria przeznaczona jest dla dzieci w wieku 8-14 lat. Ma formę komiksową, pojawia się w niej masa obrazków. Nie są one kolorowe, ale i tak przyciągają wzrok. Autorem tekstu jest Terry Deary, a ilustracje wykonali Philipe Reeve i Martin Brown. Taki sposób podania historii sprawia, że jest ona atrakcyjna i wciągająca.

Seria zachwyca czytelników od lat. Sama pamiętam ze szkoły podstawowej te tomy. Kolejne wydania świadczą tylko o tym, że wciąż jest ciekawa i atrakcyjna dla młodych odkrywców historii. Książki zostały przetłumaczone na ponad 30 języków i sprzedały się w ponad 25 milionach egzemplarzy. Na pewno zasługą popularności serii jest humor, który jest wyróżnikiem tych pozycji. Na plus należy zaliczyć też fakt, że podawana w ten sposób wiedza jest interesująca i pełna ciekawostek, nie przytłacza. Są też przemycane fakty, postacie, daty, a wszystko to z łatwością wchodzi do głowy. Dzięki Strrrasznej historii dzieci mogą pokochać historię i zobaczyć, że może być ona fascynująca.

Pomysł na serię był moim zdaniem strzałem w dziesiątkę. Ciekawy, wciągający, zabawny cykl sprawił, że dzieciaki od lat z przyjemnością sięgają po te pozycje. Koniecznie polećcie je swoim pociechom!

Książki przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.