Czarna, czarna toń, Martyna Szkołyk – zapowiedź

Sięgnij po fantasy z głębi dzikiej puszczy. Tutaj konary wielkich drzew strzegą gwiezdnych konstelacji, na dnie jeziora mieszka licho, a Wilcy przemierzają sobie tylko znane ścieżki. I choć ukrywają się przed ludźmi, są bardziej ludzcy, niż chcieliby przyznać. Burzowy Gniew budzi się w areszcie. Liczne rany i złamane żebra przypominają mu o okrutnym pojmaniu. Ludzie nie lubią takich jak on – potrafiących przybierać wilczą postać. Choć nie wie, jaka przyszłość go czeka, uparcie trzyma się życia. Chce wiedzieć, co stało się z Klanem Nocy, którego był przywódcą, zanim popełnił błędy. Zbyt wiele błędów. 
Dlatego, kiedy zauważa pod celą chłopca o niepokojąco znajomych oczach, postanawia opowiedzieć mu swoją historię, w której pakt z diabłem to zaledwie prolog. Liczy, że dzięki temu zachowa przytomność i wreszcie wydostanie się z aresztu. Jesteś gotów, by poznać przeszłość Burzowego Gniewu? 
Fundusze z zakupu książki przeznaczone zostaną na ratowanie pszczół!


 – To nic złego, ciekawość. 
– Mówią, że to pierwszy stopień do piekła.
– Tak… dopiero pierwszy.

– Jesteś, Sven? – wychrypiał Bury. Chłopiec szybko poderwał podniósł wzrok na mężczyznę.
– Jestem.
– Wysłuchaj historii. Nie próbuj mnie zrozumieć i nigdy nie powtarzaj tego, co robiłem. Kiedy jej wysłuchasz, natychmiast zapomnij. Jeśli będziesz ją nosił w sobie, w końcu cię to zniszczy. Tak samo jak mnie. Rozumiesz?
 

Skoro wystarczająco dobrze będzie mylił trop, śmierć tak szybko go nie dopadnie. Po prostu zatrzyma się zdezorientowana nad urwanym śladem jego wilczych łap i zawyje ze złości. Ale on będzie już wtedy daleko.


Ludzie przestrzegali swoje dzieci przed lichem chodzącym po dnie, tak głęboko, że nie widziało nigdy promieni słońca. Strzegli się rusałek, które wabiły nieostrożnych wędrowców. Zawsze jednak pozostawiali sobie margines błędu – lekko wykrzywione w uśmiechu usta na wypadek, gdyby ktoś wyśmiał ich wiarę w te niebezpieczeństwa. Ostatni Szept nie miał ku temu powodu. Nie musiał wierzyć w żyjące nad Wiecznem stworzenia. Wiedział, że one tam są.

Podobno ludzie nie potrafili odróżnić rusałek od zwyczajnych dziewcząt, ale Burzowy Gniew nie miał pojęcia, jak to możliwe – patrzeć i nie widzieć albo zauważać tylko to, co jest ledwie pobożnym życzeniem.

– Tamtej nocy wróciliśmy do obozu we trójkę. Ostatni Szept zaproponował Sztormowi nocleg w swojej kryjówce, ale ten odmówił. Spał na zewnątrz, jak wielokrotnie później. Mówił, że lubi zasypiać, mając nad głową tylko bezkresną przestrzeń podziurawioną gwiazdami.
– Tak mawiał?
– Tak. – Głos Burego był cichy i zachrypnięty. Choć słowa wypływały z jego spierzchniętych ust powoli, był pewien każdego z nich. – Sztorm był przekonany, że gwiazdy to srebrne kule wymierzone w Wilków, które chybiły celu. Zawsze powtarzał, że zginie którejś bezgwiezdnej nocy, kiedy ani jedna nowa gwiazda nie rozbłyśnie na niebie.
– To nieprawda, ale brzmi pięknie.

Ojciec wyrzekłby się mnie, gdyby zobaczył jak wtedy było – sarknął. – Brudny, przemoknięty i zmęczony, śpiący po lasach, gdzie za jedyne towarzystwo miałem mojego konia, karego Sokoła… Szlachecki syn, do diabła – warknął rozgoryczony. – A mogłem upijać się w mieście i rżnąć w karty, jak mówiłem ojcu.

– Mogę odejść, bo i tak mam coś, co należy do ciebie. – Diabeł zachichotał, odchylając głowę do tyłu tak, że spiralnie skręcone rogi dotknęły pleców. – I choćbyś spalił cały świat, tej jednej rzeczy nie odzyskasz.

Jeśli zginiesz, nie zostanie nikt, kto ochroni twoje stado. I po raz pierwszy życie, które traktowałeś jak niechciany, wręczony siłą prezent, wydaje ci się zaskakująco cenne.

Rozkładasz ręce, bierzesz głęboki oddech i zmieniasz się w wilka. Dużego, srebrnego basiora z brązowymi oczami, lśniącymi teraz chłodną determinacją. Szerokie białe łapy dają pewne oparcie. Oby nie zawiodły w walce.

„Błagam, niech oni przeżyją” – prosiła każde bóstwo, które mogłoby usłyszeć wilczy zew wypowiadany delikatnymi, dziewczęcymi ustami.

„Oto jestem. Wielki przegrany. Bez duszy, którą oddałem czartom i bez stada, które straciłem z twojej i swojej winy. Jestem. Czekam tu i wierz, że jeśli jest mi dziś pisane spotkanie z diabłem, pójdziesz na nie razem ze mną.” Bestia warknęła.

Ostatni Szept mruczał pod nosem jednostajnie brzmiące formułki, które przypominały mantrę. Nie przerywał nawet na chwilę. Modlitwy zaczęły parzyć jego usta i ulatywać z cichym syczeniem dymu, ale z pokorą zacisnął powieki i począł modlić się jeszcze goręcej.

Chyba daleko mu było do herosów z ludzkich bajań i legend. To nie był moment, z którego mógłby wyjść obronną ręką. Prawdę mówiąc, miałby spory problem, by wyjść z niego na własnych nogach.

Przez długie godziny tkwili więc w ciszy, która potrafi niezwykle skutecznie jednoczyć dwie osoby unikające tego samego tematu.

Ale teraz nie może się bronić, ciągle powtarza tylko, żeby skuć lód i wyciągnąć go z czarnej, czarnej toni. Żeby podać mu rękę, albo przynajmniej zapalić latarnię, żeby wiedział, gdzie jest przerębla. Nic więcej.