007. Licencja na oglądanie – Diamenty są wieczne



W Las Vegas skradziono diamenty. Bond musi ustalić, kto stoi za tą kradzieżą i po co mu kamienie szlachetne. Agent wciela się w Petera Franksa i udaje się do kobiety, która ma mu przekazać diamenty, które mężczyzna ma przeszmuglować. Za tę akcję Franks miał zgarnąć sporą sumkę, jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem. Na miejscu pojawia się prawdziwy przemytnik, a Bond nie chcąc zostać zdemaskowany, musi improwizować.

Diamenty są wieczne to siódmy film z serii o najsłynniejszym agencie świata, Jamesie Bondzie. Scenariusz napisano w oparciu o powieść Iana Fleminga o tym samym tytule. Film miał swoją premierę w 1971 roku. Główną rolę zagrał Sean Connery. W filmie zobaczmy Jill St. John w roli Tiffany, Charlesa Graya jako Blofelda, Puttera Smitha jako Kidda, Bruce’a Glovera w roli Winta, a także Normana Burtona jako Felixa Leitera. Nie zabrakło znanych z poprzednich części Bernarda Lee jako M, Lois Maxwell w roli Moneypenny i Desmonda Llewelyna jako Q.

Akcja skupia się na szukaniu diamentów i ustalaniu, po co i komu są one potrzebne. Bond odkrywa, że za intrygą stoi szef organizacji WIDMO, Blofeld. Jest to ogromne zaskoczenie, ponieważ agent na początku obrazu zabił Blofelda. Jak to możliwe, że uśmiercony przeciwnik dalej snuje własne plany?
Akcja filmu kręci się wokół planów kosmicznych Blofelda. Zbudował on ogromny laser, którego działanie wzmacniają diamenty. Można nim spowodować detonację głowic nuklearnych, co w efekcie wywoła spore zamieszanie i międzynarodowe spory. Czy Bondowi uda się przeszkodzić w wykonaniu planu Blofelda? Jak tego dokona?
W przypadku tego obrazu miałam jednak wrażenie, że scenarzyści naszpikowali go zbyt wieloma wątkami, które nie zawsze mi się łączyły. Całość ma sens, ale jest nieco przeładowana. Szczególnie pod koniec, gdy wszystko zaczyna się układać i rozwiązywać, a nagle pojawia się wątek, który wcześniej był jedynie zarysowany, a teraz się go rozwija.
Warto zwrócić uwagę na postacie drugoplanowe, szczególnie na parę Kidd i Wind. To trudni do zdefiniowania bohaterowie, którzy zawsze wywołują zamieszanie na ekranie, a przy tym są niesamowicie specyficzni. Równie intrygująca jest postać Tiffany – nie do końca jesteśmy w stanie nadążyć, po której ze stron się ona opowiada.
Jest w tym filmie kilka takich scen perełek, o których nie można nie wspomnieć. Po pierwsze gadżety, które kradną serce, ale przede wszystkim naklejane linie papilarne. Po drugie cała scena w kostnicy. Do tego warto też wymienić scenę w cyrku, która jest wyjątkowo udana, i ucieczkę Bonda przez... księżyc. W Diamentach... pojawia się też scena, która jest dla mnie kwintesencją Bonda i którą pamiętam od dzieciństwa – gdy agent, by nie ściągać na siebie uwagi, udaje, że całuje się z kobietą, tak sprytnie manewrując własnym ciałem, że wygląda to niesamowicie realistycznie. Nie zabrakło też humoru, docinek, które współgrają z tym, co na ekranie.

Jak zawsze w przypadku Bonda nie brakuje scen walk, szybkiej akcji i zaskoczeń. Piękne kadry, cudownie zagrana postać Tiffany, świetny jak zawsze w swojej roli Connery sprawiają, że to kolejny z filmów o agencie 007, który mimo upływu lat ogląda się z ogromną fascynacją.

1 komentarz:

Daj znać, co sądzisz o wpisie!