Korekta – z czym to się je?



Poprosiłam kilku korektorów o to, by powiedzieli, jak widzą swoją pracę i czy według nich każdy może poprawiać błędy. Oto ich odpowiedzi:


Wybiła północ. W wielu domach na świecie nastolatki, studenci, młode mamy i pracownicy korporacji siedzą opatuleni kołdrą i przy świetle nocnej lampki czytają swoje ulubione powieści. Części z nich pewnie marzy się, żeby na tym zarabiać. Pewnie kilkorgu przeszło przez myśl, żeby dorobić sobie jako korektor. A niektórzy może chcą się poświęcić tej pracy na pełen etat.
Tymczasem zawodowy korektor pije trzecią tego dnia kawę. Minęła północ. Korektor musi dziś jeszcze przeczytać co najmniej 30 stron. Inaczej nie uda mu się oddać książki na czas. Gdyby czytał wieczorną powieść, pewnie zajęłoby mu to 20–30 minut. Ale on spędzi dziś nad książką jeszcze ze dwie godziny. Musi czytać dokładnie, dostrzec każdy znak. Musi sprawdzić w słowniku albo w Internecie każdy zapis i każdą informację, co do których ma wątpliwości. Tylko wtedy będzie miał pewność, że niczego nie przeoczył.
Nie, nieprawda – korektor nigdy nie będzie miał pewności, że perfekcyjnie wykonał swoją pracę. Nie w przypadku długich tekstów. Ten zawód potrafi przyprawić o kompleksy. Im więcej wiesz, tym większą masz świadomość, jak wiele jeszcze przed Tobą. Wiedza o ortografii i interpunkcji wyniesiona ze szkoły to tylko początek długiego procesu poznawania języka polskiego. I to właśnie za wytrwałość w podążaniu tą drogą swoje wynagrodzenie otrzymuje korektor. Nie za czytanie do poduszki. Zwieńczeniem jego starań jest ujrzenie swojego nazwiska na stronie redakcyjnej książki. Ale do tego trzeba lat pracy. Pracy, która nie zawsze jest przyjemnością.


Obecnie korektą zajmuję się dorywczo, jednak pracowałam jako korektor w dużym dzienniku. Każdego dnia trafiały do nas dziesiątki artykułów, każdy z deadline’em od „za 5 minut” do „za 10 godzin”. Korekta tekstu musiała być więc i szybka, i niezwykle precyzyjna. Presja czasu robi swoje, dlatego też należy pamiętać, że błędy w dziennikach zdarzają się częściej niż w książkach. Tym bardziej że praca korektora w gazecie wygląda tak: najpierw czyta się tekst na komputerze, następnie jest on łamany na tzw. składzie redakcyjny i przekazywany do drugiej korekty już na papierze. W tym momencie wkracza inny korektor (to ważne, bo ta sama osoba mogłaby przeoczyć ponownie błąd, którego nie wyłapała na komputerze), który nakłada poprawki, zwykle kosmetyczne, takie jak nieprawidłowo sformatowany wyimek czy błędnie przerzucona sylaba itp. Brzmi idealnie, ale pamiętajmy: czas nas goni, a do tego gdzieś pomiędzy wkracza redaktor – coś dopisze, doda od siebie, wyrzuci jakieś zdanie lub jego fragment. Często robi to tuż przed przesłaniem tekstu do druku, gdy nie ma już możliwości, by korektor sprawdził, czy te zmiany są słuszne lub nie powodują problemów z interpretacją tekstu.
Czy to praca dla każdego, kto dba o poprawność językową? Niekoniecznie. Gdy zaczęłam zajmować się korektą, byłam studentką filologii polskiej. Językoznawstwo to był mój konik, a jako fakultet wybrałam edytorstwo. Wydawałoby się, że trudno o lepsze przygotowanie do tego zawodu. Nic bardziej mylnego – niemal wszystko, co wiem o korekcie tekstów, to wynik pracy w gazecie. Nie studiów! Poprawne stawianie przecinków i pisanie „nie” z przymiotnikami łącznie to tylko drobiazgi. Korektor stale szuka, interpretuje sens zdania (kiedy piszemy „coby”, a kiedy „co by”?), dowiaduje się rzeczy, o których nie miał pojęcia (pamiętam mój szok dot. tego, że puf jest pufem, a nie pufą). Stale siedzi z nosem w słownikach i śledzi zmiany w języku, których jest niemało. To praca, którą sama widzę jako trudną i nieraz żmudną, ale niezwykle przyjemną. Porównałabym to z myciem okien. Niby wydają się czyste na pierwszy rzut oka, ale gdy się przyjrzymy, możemy zauważyć smugi, odciski palców, niedoczyszczone brzegi szyby. Korektor „pucuje” tekst z takich drobiazgów. By czytanie było już wyłącznie przyjemnością.
Patrycja Dzierkacz


Korektorem zostałam z przypadku i do dziś nie wiem, czy wpływ na to miało moje blogowanie (kreatywa.net), czy jednak studia polonistyczne. Fakt jest taki, że znalazło się wydawnictwo, które zaproponowało mi tego typu pracę, potem jego śladem poszło kolejne i w ten sposób na dobre zadomowiłam się w branży.
Czy jest to praca satysfakcjonująca? Na pewno. Miło jest widzieć efekty swojego zaangażowania na księgarnianych półkach. Czy jest łatwa? Nie do końca – wymaga bowiem pełnego skupienia, dobrego oka, skrupulatności i dociekliwości. Stałe poszerzanie wiedzy jest również niezbędne, podobnie jak studiowanie dobrych słowników i czytanie literatury.
Korektor musi nie tylko znać wszelkie zasady (np. ortograficzne, gramatyczne czy interpunkcyjne), ale też na bieżąco aktualizować swoją wiedzę, a jeśli czegoś nie wie – powinien wiedzieć, gdzie szukać odpowiedzi i rozwiązań. Nie da się nauczyć wszystkiego i nie da się pracować ze słowem, jeżeli nie nadąża się za zmianami, jakie zachodzą w polszczyźnie. Ta praca wiąże się więc z nieustanną nauką, o czym z pewnością nie każdy wie.
Znam korektorów, którzy kończyli studia inżynierskie i świetnie sobie w tej pracy radzą, znam i absolwentów edytorstwa, którzy minęli się z powołaniem i nie potrafią się odnaleźć w roli korektora czy redaktora. Kiedy więc ktoś pyta mnie, czy trzeba być absolwentem polonistyki, aby zostać korektorem, odpowiadam: nie. Natomiast studia te na pewno są w branży książkowej przydatne i sama drugi raz poszłabym tą samą ścieżką, jaką wybrałam po maturze.
Kocham tę pracę na tyle, że postanowiłam otworzyć firmę, zajmującą się właśnie m.in. korektą i redakcją tekstów. To ciekawe, inspirujące zajęcie, które daje mi poczucie misji oraz ogrom satysfakcji. Jest też trochę stresujące, bo zaliczona wpadka zostaje utrwalona na papierze na zawsze.
Klaudyna Maciąg, Agencja Kreatywna Espelibro, espelibro.pl


„Przecież dużo czytam”, „Stawianie przecinków zależy od indywidualnego wyczucia”, „Miałam piątkę z polskiego”, „Zawsze się tak mówiło”, „Sienkiewicz tak napisał” — to wszystko znane (aż za dobrze!) frazesy, którymi posługują się chętni do korekty. W wielu grupach skupiających redaktorów często można znaleźć ogłoszenia typu: „Sporo czytam, chętnie poprawię teksty, to dla mnie przyjemność”.
Nikogo nie dziwi, że budowlaniec i fryzjer posiadają kwalifikacje do wykonywania swojego zawodu. W przypadku korekty ekspertami zdają się jednak wszyscy. Każdy ukończył elementarne etapy edukacji, a jego polonistka mówiła tak i tak — w związku z tym jest to jedyny poprawny sposób zapisu. I owszem, w tak wyglądającym świecie redaktorzy muszą nauczyć się odpuszczać — branie udziału w dyskusjach z osobami, których nie da się przekonać żadnym racjonalnym argumentem, bo przecież w szkole tak mówili, nie ma większego sensu, a może skończyć się szkodą dla higieny psychicznej.
Dlatego tak ważne jest zrozumienie kilku podstawowych rzeczy. Jeśli sporo czytasz, to dobrze, ale nie czyni cię to korektorem. Byłeś świetny z polskiego? Znakomicie, ale przeczytaj zasady pisowni z najnowszego wydania słownika ortograficznego. Znajdziesz tam takie cuda, o których nie słyszałeś, bo nie słyszał o nich każdy (a od czasów Twojej podstawówki zmieniło się też sporo), ale to Ty musisz poprawić ich tekst. Przyjrzyj się problemom z polszczyzną — odwiedź stronę dowolnej poradni językowej (najbardziej ceniona jest ta PWN-u) i poczytaj pytania i odpowiedzi. Pewnie niejednokrotnie wykładnia Cię zaskoczy.
Wszystkiego nie da się zapamiętać, ale będzie wiadomo, gdzie szukać. Profesjonalni korektorzy nie tylko pracują z wydawnictwami poprawnościowymi, ale także często mają wątpliwości, których one nie rozwiązują. Szukają więc dalej, konsultują się. A to wszystko w różnych trybach pracy, na przykład korekcie ręcznej (znaki korektorskie!) na kartce papieru.
Pamiętaj też, że nawet studia polonistyczne nie dają pełnych kwalifikacji korektorskich. Wielu absolwentów filologii polskiej uzupełnia swoje doświadczenie kursami czy studiami podyplomowymi z zakresu redakcji tekstów czy edytorstwa. Niektórzy sporo praktykowali pod okiem doświadczonych redaktorów językowych. Praktyczna znajomość zasad i anielska cierpliwość to chyba najważniejsze warunki, by zostać korektorem. Zamiłowanie do czytania i inne cechy decydować mogą jednak o tym, czy będziesz dobrym redaktorem.
Porządna korekta to nie, jak uważają niektórzy, pobieżne przejrzenie tekstu, tylko wnikliwe przeczytanie go, nawet nie zdanie po zdaniu, tylko słowo po słowie, litera po literze (literówki!). Czytanie ze wzmożoną czujnością. To odpowiedzialna i czasochłonna praca, dlatego musi kosztować. Ktoś nie śpi, by Twój tekst poprawnie zredagowany przeczytać mógł ktoś.
Niewielu przejdzie tę drogę, niewielu porządnie zredaguje tekst pierwszej książki, której korektę im zlecono. Potrzeba więc cierpliwości. I naprawdę trzeba lubić tę robotę. A przede wszystkim — nie bać się oddawać swojego tekstu specjalistom, profesjonalnym korektorom i redaktorom. Nie ugryzą, poprawią.
Tomasz P. Bocheński, wiele-kropek.pl

10 komentarzy:

  1. Bardzo podziwiam osoby pracujące w korekcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy tekst :) Sama kiedyś byłam mocno zainteresowana korektą, edytorstwem. Niestety obecnie zeszło to na dalszy plan.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że mogłam dołożyć do artykułu swoje trzy grosze :) Zgadzam się ze wszystkimi wypowiedziami - korektor uczy się w praktyce, nie na studiach. Praca nie jest łatwa, ale daje miemałą satysfakcję. A przeczytanie dużej liczby książek wcale nie robi z owego czytelnika korektora.

    Dobrzy korektorzy cały czas są w cenie. Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty - jeśli marzy się o takiej pracy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ciekawe, gdy korektor się sprawdzi, to tego nie widać, ale jak pójdzie mu źle, to od razu cisną się gromy. To jak ze sprzątaniem w domu. Nikt jak wchodzisz nie wie, ile pracy się włożyło, ale brud zobaczy każdy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantastycznie się uzupełniliśmy. Jedna praca, różne punkty widzenia i doświadczenia, a wnioski wychodzą z tego takie, że z każdym z wypowiadających się muszę się zgodzić.

    Dziękuję za możliwość udziału w tym projekcie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Korekta to wręcz syzyfowa praca. Wiem, że sama bym w niej na pewno nie wytrwała: mogę coś sprawdzić "na oko", gdy mam czas, dla znajomego. Ale gdybym miała poprawiać książkę mającą ze 300-400 stron... chyba coś by mnie trafiło. Pomijam, że moja wiedza nt. języka polskiego dalej jest bardzo mała.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie powiem, ciekawy wpis ;) Mam zamiar pracować jako korektor i redaktor. Zmienił trochę moje spojrzenie na ten zawód, ale bynajmniej nie zniechęcił mnie do wykonywania go.

    OdpowiedzUsuń
  8. Również zastanawiałam się kilka razy nad podjęciem działań w tym kierunku. Na szczęście zdaję sobie sprawę, że moja wiedza językowa jest zbyt uboga i póki co, nie porywam się z motyką na słońce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy taką mieliśmy na początku :) Tego zawodu nie da się nauczyć inaczej, jak tylko w praktyce.

      Usuń

Daj znać, co sądzisz o wpisie!